Bohaterka dzisiejszego wpisu ma bardzo
niefortunną nazwę. Enchanted Evening zapewne bardziej się kojarzy z
pewną majestatyczną pięknością o rysach vintage odzianą w finezyjnie
udrapowaną różową satynę. Tymczasem na początku lat 90-tych Mattel wydał
jeszcze jedną Enchanted Evening. Dzierży ona mój ukochany headmold
superstar 1976, a jej zdobycie marzyło mi się jeszcze zanim byłam na
tyle śmiała by móc myśleć o kolekcjonowaniu lalek w jakichkolwiek
realnych kategoriach. Dlatego z nieposkromioną radością przedstawiam mój
nowy nabytek, który na swoje 5 minut na blogu czekał chyba ze dwa
miesiące.
Enchanted Evening Barbie 1991 należy do
serii Evening Elegance wyprodukowanej na potrzeby amerykańskiej sieci
domów towarowych J.C.Penney. O J.C.Penney wspomniałam już opisując
Evening Majesty 1996, również należącej do serii Evening Elegance i choć
o samej serii trudno jest znaleźć jakieś wiarygodne informacje, to
zdjęć tych przepięknych lalek jest mnóstwo. Większość, jeśli nie
wszystkie, utrzymane są w zimowej stylizacji. Ubrane są we wręcz
bajeczne stroje i aż same się cisną na listę życzeń.
W przypadku Enchanted Evening, headmold
superstar został zinterpretowany przepięknym, nieco chłodnym
facepaintem. Oczy lalki mają kształt migdałów i, jako że Barbie pochodzi
z początku lat 90-tych, posiada jeszcze tą charakterystyczną dla
tamtego okresu łagodność spojrzenia, zanim wyparł ją koci eyeliner z
pazurem, który nawiasem mówiąc też bardzo lubię. Dwubarwne, fiołkowe
oczy lalki zdobi metaliczny, chłodny cień, a równoważy go szminka w
odcieniu intensywnej, żywej Magenty. Na policzkach delikatny rumieniec –
pewnie od zimna. Włosy lalki są dość krótkie, sięgają nieco za ramiona,
podobnie jak u Super Star 1988, przy czym są raczej nieokiełznane, znać
po nich długą odsiadkę w pudle, a i kanekalon robi swoje.
Długie oczekiwanie na lalkę sprawia, że
jestem w stosunku do niej nieobiektywna, ale jeśli włosy Barbie uznać za
jej niedoskonałość, to takowa jest bardzo zgrabnie maskowana przez jej
niesamowity strój, który w moim odczuciu, nosi znamiona poprzedzającej
go dekady. Kreacja Barbie to istna symfonia, w której pierwsze skrzypce
gra płaszcz! Nie wiem czy to za sprawą materiału, z którego go uszyto,
czy wieloletniego ułożenia w pudle, ale jakbym go nie poprawiała, ten
samoistnie powraca do swojego kształtu – jakby podwianego wiatrem, nader
tematycznie! Płaszcz jest bajecznie kolorowy, bo utkany z
przeplatających się ze sobą wielobarwnych, błyszczących nitek, które
tworzą romby w kolorze złota, różu, fioletu, czerwieni, granatu, czerni i
zieleni. Płaszcz jest bardzo szeroki w ramionach, zupełnie jakby miał
wszyte poduszki. I znowu powracam do mojej ukochanej stylizacji rodem z
Dynastii, do której podświadomie lgnę i obawiam się, że robię się nieco
monotematyczna. Białe futerko obszywające płaszcz stanowi wisienkę na
torcie.
Płaszcz „Pierrot” skrywa równie
interesującą sukienkę uszytą z lamy w przepięknym lawendowym kolorze i
tym razem miałam szczęście do tego materiału, bo sukienka jest w stanie
idealnym. Żadnych przetarć, pęknięć czy zadrapań, których się
spodziewałam. Być może jest tak dlatego, że materiał jest znacznie
grubszy i sztywniejszy od tego, z którym miałam do tej pory do
czynienia. Sukienka posiada szerokie ramiączka i kopertowy dekolt, jest
zwężana ku dołowi i zakończona filuternym rozcięciem z przodu.
Warto też wspomnieć o dodatkach Barbie, a
jednym z nich jest futrzana czapa stanowiąca nawiązanie do płaszcza. Ta
mnie zaskoczyła, spodziewałam się, że w całości wykonana jest z
futerka, a tym czasem jej góra posiada ten sam romboidalny wzór, co
płaszcz. Dodatkowo zdobi ją różowy kamień. Biżuterię lalki stanowi
naszyjnik, pierścionek i kolczyki pociągnięte błyszczącą, bladoróżową
farbą. Najciekawszym dodatkiem jednak są … buty! Te fioletowe,
metaliczne szpilki, o nieco zgrabniejszym niż klasyczne kajaki fasonie
przyczyniły się do kupna lalki zapudełkowanej, zresztą ta lalka jest
rzadkim okazem i za każdym razem gdy ją widziałam, dostępna była tylko
nowa i nieodpudełkowana, ale i w zaskakująco niskiej cenie, być może
dlatego, że jest jednym z tych mało rozpoznawalnych modeli.
Moja zimowa królowa o lawendowym
spojrzeniu i ciepłym uśmiechu wdzięcznie zdobi moją kolekcję, która z
braku witrynki w naszej jeszcze nieumeblowanej domowej biblioteczce
tłamsi się w kartonach, ale muszę, absolutnie muszę ją od czasu do czasu
wyciągnąć z kartonu i polampić się na nią troszkę. Zaraz jednak wraca
do kartonu by się jej futerko nie przykurzyło. Już niedługo!
Na koniec mały bonusik: moje obie
J.C.Penney Barbie, ta królewska piękność to Evening Majesty 1996, którą
opisałam w jednym z moich pierwszych wpisów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz