Wiem, że jak się coś psuje, to od
razu hurtem, ale słowo daję, moje sprzęty rozwinęły w sobie osobowość i
postanowiły urządzić mi Bunt Maszyn! To, że aparat odmówił współpracy po tym
jak go wrzucono do piasku jest zrozumiałe. To, że telefon zaczął wyczyniać
cyrki i czasem nie chce się ładować jest do przyjęcia – to stary rzęch. To, że
nagle zepsuł mi się pendrive jest dla mnie jedną wielką kosmiczną zagadką! Jak
w ogóle coś tak nieskomplikowanego jak pendrive może się popsuć jeśli się tym
nie rzuca o ścianę, nie skacze się po tym, nie wali w to tłuczkiem do mięsa i
nie robi się z tym szeregu innych potencjalnie destrukcyjnych rzeczy. A jednak
pendrive uparcie twierdzi, że na nim nic nie ma choć ilość zajętego miejsca
świadczy o czymś zupełnie odwrotnym. Na tej paskudzie znajdowała się połowa
mojej kolekcji, sfotografowana, skatalogowana i opisana w formie brudnopisów
postów, Dzisiejszy wpis też już miałam gotowy, pozostało mi tylko dopasować
fotografie do akapitów i publikować i gdy to właśnie próbowałam uczynić,
pendrive się wykrzaczył! Najbardziej mi szkoda zdjęć zapudełkowanych ubranek,
teraz będę musiała kraść foty z sieci.
No ale dość tego biadolenia,
przechodzimy do dzisiejszego wpisu. Ostatnio za sprawą Sun Sensation Barbie
zrobiło się na moim blogu bardzo sentymentalnie i dziś pozostajemy w tym
nastroju, bo chciałam Wam zaprezentować kolejny przedmiot, który posiadałam
jako dzieciak. Wspomnienia dotyczące Fower Surprise Fashion 1990 #5932 zatarły
się i zblakły przez lata, ale nadal pamiętam dzień, w którym go dostałam. Moja
Babcia zawołała mnie do pokoju, gdzie nieopodal starego, kaflowego pieca
znajdował się jej ulubiony schowek. Zazwyczaj przechowywała w nim wykrochmalone,
wymaglowane i poukładane w pedantyczne stosiki poszewki i prześcieradła,
pomiędzy którymi można było czasem znaleźć prezenty z amerykańskich paczek.
Czasami Babcia pozwalała mi samej wczołgać się do skrzyni w poszukiwaniu fantów
nie zważając na spustoszenie jakiego przy okazji dokonam. Babcia śmiała się
wtedy perliście, a Dziadek jej wtórował, choć to do niego należała wątpliwa
przyjemność poukładania tego wszystkiego na powrót w kosteczkę. Tego dnia
pomiędzy poszewkami znalazłam Cool Looks Barbie, rower dla Barbie – Dress’n go
mountain bike oraz dwa zestawy strojów z czego jeden chyba był na Barbie za
mały. Do tej pory nie mogę go zidentyfikować, a jedyną wskazówką jest
fotografia z poprzedniego wpisu.
Źródło: https://www.amazon.com/Barbie-Mountain-Trendy-Fashion-Mattel/dp/B001CB074U
Seria Flower Surprise to 6
zestawów strojów, a ubrane w nie i ustawione w rzędzie lalki przypominają
wielobarwną tęczę. W każdym zestawie znajdowała się instrukcja obsługi ciucha,
bluzeczka z naprasowanką, rozkloszowana spódniczka, para klasycznych szpilek
oraz torebka z holograficzną naklejką i to właśnie ten ostatni element zapamiętałam
najlepiej. Cała ta kwiatowa niespodzianka polegała na tym, że spódniczkę i
torebkę można było połączyć, co demonstrowała instrukcja obsługi, a uzyskanym w
ten sposób kwiatkiem można było przyozdobić włosy, ubranie lub plecaczek. Już
jako dziecko uważałam tego rodzaju rozwiązania za kretyńskie – toż to
marnotrawstwo dobrej spódniczki, jeszcze się rozciągnie i spadnie Barbie z
bioder! Podobnym nieporozumieniem było dla mnie używanie spódniczki Style Magic
Barbie jako gumki do włosów – czyżby frotek zabrakło? Natomiast sytuacja
odwrotna była dla mnie całkowicie zrozumiała, a moje lalki często nosiły moje
frotki w charakterze mini spódniczek czy przykrótkich topów.
Źródło: https://www.flickr.com/photos/nhtpirate/5077139257
Z resztą moje lalki musiały sobie
jakoś radzić, bo ja nigdy nie miałam talentu krawieckiego. Prędzej splamiłabym
dobrą skarpetę krwią własną niż bym ją zamieniła w prostą sukienkę. Moja
kreatywność musiała więc znaleźć ujście gdzieś indziej. Na ten przykład, moje
Barbie często przebierałam za greckie boginie opasając je białymi,
bawełnianymi, misternie obrębionymi chusteczkami, które moja Babcia kupowała w
lokalnym domu handlowym o obiecująco brzmiącej nazwie- Sezam. Ten komunistyczny
twór o parszywej architekturze nadal stoi w centralnym punkcie wsi i psuje
tamtejszy krajobraz, a ja nazywam go Klocem, bo i tak wygląda. „Niezwykłe!
Przysięgłabym, że kupiłam 5 chusteczek, a teraz mam 4!” – mawiała Babcia
ilekroć wracała z Kloca ze świeżym zaopatrzeniem chusteczek. Od Babci
pożyczałam chusteczki, a od Mamy apaszki, a zaginione przedmioty w tajemniczy
sposób wracały do swoich właścicielek gdy moje lalki już je sobie ponosiły.
Mama i Babcia na pewno były w pełni świadome czynu o niskiej szkodliwości
społecznej, którego dopuszczałam się w imię odziania moich lalek.
No dobrze, żeby nie było, że się
rozpisałam na 3 strony A4 o jednym tylko zestawie ciuchów, to podzielę się
kolejnym, który w ostatnim czasie wpadł mi w ręce, a jest to Fashion Finds 1989
#5303. Zestawik jest bardzo skromny, acz wdzięczny, a składa się na niego
przykrótka bluzeczka oraz spódniczka na szelki. Nie ma nawet butów, ale w
czasach gdy ubierałam lalki w apaszki i frotki, wiele bym dała za taki ciuch. Fashion
Finds oferowała wiele innych bardzo podobnych strojów, a niektóre, tak jak mój,
utrzymane są w trochę dziwnej, jakby gryzącej się z sobą kolorystyce, zupełnie
jakby Mattel szył je z resztek materiałów, a później łączył losowo. Zestawy
chyba były kiedyś dość popularne, bo niekiedy widuję je na Allegro lub OLX. Ja
mój zakupiłam z myślą o Takara Jenny, niestety ona nie posiada do niego
odpowiednich … ekhm warunków.
Moje dzisiejsze modelki to
oczywiście Złocia z poprzedniego wpisu oraz Super Star Barbie 1988, której od
czasu przybycia i rozpudełkowania nigdy nie przebierałam, więc miałam przy tym
wyjątkową radochę. Moja pierwsza Super Star zapewne też nosiła ten komplecik,
więc radosna zabawa ciuchem była dla mnie jak powrót do przeszłości. Zaś
nawiązując do teraźniejszości, ostatnio udaje mi się trochę rozbudować
garderobę Barbie, nabyłam pewien współczesny fashion, a w planie mam jeden, może
dwa archiwalne. Powrócę więc wkrótce, o ile mi laptop nie zastrajkuje …