czwartek, 30 kwietnia 2020

Flower Surprise Fashion #5932 oraz Fashion Finds #5303


Wiem, że jak się coś psuje, to od razu hurtem, ale słowo daję, moje sprzęty rozwinęły w sobie osobowość i postanowiły urządzić mi Bunt Maszyn! To, że aparat odmówił współpracy po tym jak go wrzucono do piasku jest zrozumiałe. To, że telefon zaczął wyczyniać cyrki i czasem nie chce się ładować jest do przyjęcia – to stary rzęch. To, że nagle zepsuł mi się pendrive jest dla mnie jedną wielką kosmiczną zagadką! Jak w ogóle coś tak nieskomplikowanego jak pendrive może się popsuć jeśli się tym nie rzuca o ścianę, nie skacze się po tym, nie wali w to tłuczkiem do mięsa i nie robi się z tym szeregu innych potencjalnie destrukcyjnych rzeczy. A jednak pendrive uparcie twierdzi, że na nim nic nie ma choć ilość zajętego miejsca świadczy o czymś zupełnie odwrotnym. Na tej paskudzie znajdowała się połowa mojej kolekcji, sfotografowana, skatalogowana i opisana w formie brudnopisów postów, Dzisiejszy wpis też już miałam gotowy, pozostało mi tylko dopasować fotografie do akapitów i publikować i gdy to właśnie próbowałam uczynić, pendrive się wykrzaczył! Najbardziej mi szkoda zdjęć zapudełkowanych ubranek, teraz będę musiała kraść foty z sieci.


No ale dość tego biadolenia, przechodzimy do dzisiejszego wpisu. Ostatnio za sprawą Sun Sensation Barbie zrobiło się na moim blogu bardzo sentymentalnie i dziś pozostajemy w tym nastroju, bo chciałam Wam zaprezentować kolejny przedmiot, który posiadałam jako dzieciak. Wspomnienia dotyczące Fower Surprise Fashion 1990 #5932 zatarły się i zblakły przez lata, ale nadal pamiętam dzień, w którym go dostałam. Moja Babcia zawołała mnie do pokoju, gdzie nieopodal starego, kaflowego pieca znajdował się jej ulubiony schowek. Zazwyczaj przechowywała w nim wykrochmalone, wymaglowane i poukładane w pedantyczne stosiki poszewki i prześcieradła, pomiędzy którymi można było czasem znaleźć prezenty z amerykańskich paczek. Czasami Babcia pozwalała mi samej wczołgać się do skrzyni w poszukiwaniu fantów nie zważając na spustoszenie jakiego przy okazji dokonam. Babcia śmiała się wtedy perliście, a Dziadek jej wtórował, choć to do niego należała wątpliwa przyjemność poukładania tego wszystkiego na powrót w kosteczkę. Tego dnia pomiędzy poszewkami znalazłam Cool Looks Barbie, rower dla Barbie – Dress’n go mountain bike oraz dwa zestawy strojów z czego jeden chyba był na Barbie za mały. Do tej pory nie mogę go zidentyfikować, a jedyną wskazówką jest fotografia z poprzedniego wpisu.

Źródło: https://www.amazon.com/Barbie-Mountain-Trendy-Fashion-Mattel/dp/B001CB074U 

Seria Flower Surprise to 6 zestawów strojów, a ubrane w nie i ustawione w rzędzie lalki przypominają wielobarwną tęczę. W każdym zestawie znajdowała się instrukcja obsługi ciucha, bluzeczka z naprasowanką, rozkloszowana spódniczka, para klasycznych szpilek oraz torebka z holograficzną naklejką i to właśnie ten ostatni element zapamiętałam najlepiej. Cała ta kwiatowa niespodzianka polegała na tym, że spódniczkę i torebkę można było połączyć, co demonstrowała instrukcja obsługi, a uzyskanym w ten sposób kwiatkiem można było przyozdobić włosy, ubranie lub plecaczek. Już jako dziecko uważałam tego rodzaju rozwiązania za kretyńskie – toż to marnotrawstwo dobrej spódniczki, jeszcze się rozciągnie i spadnie Barbie z bioder! Podobnym nieporozumieniem było dla mnie używanie spódniczki Style Magic Barbie jako gumki do włosów – czyżby frotek zabrakło? Natomiast sytuacja odwrotna była dla mnie całkowicie zrozumiała, a moje lalki często nosiły moje frotki w charakterze mini spódniczek czy przykrótkich topów.

Źródło: https://www.flickr.com/photos/nhtpirate/5077139257
 


Z resztą moje lalki musiały sobie jakoś radzić, bo ja nigdy nie miałam talentu krawieckiego. Prędzej splamiłabym dobrą skarpetę krwią własną niż bym ją zamieniła w prostą sukienkę. Moja kreatywność musiała więc znaleźć ujście gdzieś indziej. Na ten przykład, moje Barbie często przebierałam za greckie boginie opasając je białymi, bawełnianymi, misternie obrębionymi chusteczkami, które moja Babcia kupowała w lokalnym domu handlowym o obiecująco brzmiącej nazwie- Sezam. Ten komunistyczny twór o parszywej architekturze nadal stoi w centralnym punkcie wsi i psuje tamtejszy krajobraz, a ja nazywam go Klocem, bo i tak wygląda. „Niezwykłe! Przysięgłabym, że kupiłam 5 chusteczek, a teraz mam 4!” – mawiała Babcia ilekroć wracała z Kloca ze świeżym zaopatrzeniem chusteczek. Od Babci pożyczałam chusteczki, a od Mamy apaszki, a zaginione przedmioty w tajemniczy sposób wracały do swoich właścicielek gdy moje lalki już je sobie ponosiły. Mama i Babcia na pewno były w pełni świadome czynu o niskiej szkodliwości społecznej, którego dopuszczałam się w imię odziania moich lalek.  






No dobrze, żeby nie było, że się rozpisałam na 3 strony A4 o jednym tylko zestawie ciuchów, to podzielę się kolejnym, który w ostatnim czasie wpadł mi w ręce, a jest to Fashion Finds 1989 #5303. Zestawik jest bardzo skromny, acz wdzięczny, a składa się na niego przykrótka bluzeczka oraz spódniczka na szelki. Nie ma nawet butów, ale w czasach gdy ubierałam lalki w apaszki i frotki, wiele bym dała za taki ciuch. Fashion Finds oferowała wiele innych bardzo podobnych strojów, a niektóre, tak jak mój, utrzymane są w trochę dziwnej, jakby gryzącej się z sobą kolorystyce, zupełnie jakby Mattel szył je z resztek materiałów, a później łączył losowo. Zestawy chyba były kiedyś dość popularne, bo niekiedy widuję je na Allegro lub OLX. Ja mój zakupiłam z myślą o Takara Jenny, niestety ona nie posiada do niego odpowiednich … ekhm warunków.





Moje dzisiejsze modelki to oczywiście Złocia z poprzedniego wpisu oraz Super Star Barbie 1988, której od czasu przybycia i rozpudełkowania nigdy nie przebierałam, więc miałam przy tym wyjątkową radochę. Moja pierwsza Super Star zapewne też nosiła ten komplecik, więc radosna zabawa ciuchem była dla mnie jak powrót do przeszłości. Zaś nawiązując do teraźniejszości, ostatnio udaje mi się trochę rozbudować garderobę Barbie, nabyłam pewien współczesny fashion, a w planie mam jeden, może dwa archiwalne. Powrócę więc wkrótce, o ile mi laptop nie zastrajkuje …




wtorek, 21 kwietnia 2020

Sun Sensation Barbie 1990 Malaysian


Dzisiejszy wpis będzie tym z gatunku sentymentalnych, bo dotyczy lalki z moich lat dziecięcych – Sun Sensation Barbie 1990 wersja malezyjska. Wiem, zarzekałam się, że jej nie kupię nawet mimo faktu, że posiadałam taką w dzieciństwie, bo to plażówka, a ja plażówek nie zbieram, ekhm, pomijając Sun Sensation Skipper, Wet’n Wild Skipper i Swim Suit Jazzie, taaaaak. A jednak gdy Sun Sensation Barbie Malaysia pojawiła się na horyzoncie, nie potrafiłam się oprzeć jej złotemu blaskowi i bardzo się z tego cieszę.


Z Sun Sensation Barbie wiąże się pewna historia z mojego dzieciństwa. Złocię dostałam od rodziny z Nowego Jorku, która przysyłała mi paczki mniej więcej dwa razy do roku uprzednio fotografując wszystkie dobra, nie oceniam, każdy ma swoje dziwactwa. Z poniższej fotografii wynika, że Złocia przybyła do naszego Kraju nad Wisłą razem z Cool Looks, ale w moje ręce trafiła znacznie później. Paczki wysyłane były najczęściej na adres moich Dziadków, a oni byli zdania, że dobre rzeczy należy mi racjonować, bym mogła dłużej się nimi cieszyć. Teraz, jako osoba dorosła dostrzegam w tym postępowaniu mądrość i rozsądek, ale jako dziecko wcale go nie akceptowałam i otwarcie się przeciwko niemu buntowałam.



Jako dzieciak byłam cwana. Dobrze wiedziałam kiedy mogę się spodziewać paczki z Ameryki, znałam też skrytki i schowki w domu Babci i Dziadka, którzy nie mieli ze mną łatwo, bo wciąż musieli wymyślać nowe. Złocę ukryli w tak sprytnym miejscu, że nie tylko ja jej nie znalazłam, oni też nie mogli. Lalka odnalazła się dopiero gdy listonosz dostarczył kolejny wielki karton z charakterystycznym orzełkiem USPS, a Dziadkowie musieli część jego zawartości pochować na później. Wtedy właśnie dostałam Złocię – moją ostatnią Barbie, a także zestaw mebli, którego długo nie potrafiłam zidentyfikować. Jest to Beverly Hills Sunset Garden z 1990 nieznanego mi producenta.

 źródło: https://pl.pinterest.com/pin/294915475592395952/

Od razu zorientowałam się, że Sunset Garden to nie produkt Mattel’a, ale bardzo mi się spodobał. Wykonany był bardzo starannie i odpowiadał skalą Barbie. Nie ma wątpliwości, że nieznany mi producent wzorował się na Dream Furniture z lat 80-tych pomijając funkcję spania w sofie i wykreślając z planu fotel, ale za to oferując przytulność w ilościach hurtowych. Pamiętam miękkie podusie i dywanik, a także obszyty koronką kwiatowy obrus. W zestawie nie brakowało też akcesoriów drobnych takich jak 4 ramki na zdjęcia – każda inna! Moje ulubione elementy to imponujących rozmiarów lampa oraz „kryształowe” wazony – mój zestaw posiadał jeden nadliczbowy i pamiętam, że wcale nie były one identyczne. Dziś na próżno szukać takiego rozmachu i jakości produktów markowych, jakie wtedy przedstawiała … no cóż, podróbka!


Dobra, cztery akapity za mną, a ja jeszcze nie przeszłam do sedna i już prawie zapomniałam o czym tak naprawdę piszę. Tak to jest, gdy się człowiek zanurzy w miłych i odległych wspomnieniach. No to o czym ja? A tak, Złocia. Pamiętam ją doskonale, gdy oswobodziłam ją z wąskiego kartonika, ogromnie mi się spodobała. Była zupełnie inna niż moje 3 pozostałe Barbie przez swoją głęboką opaleniznę, proste rączki jak u Fashion Play, krzykliwy makijaż oraz strój kąpielowy, wielkie kolczyki w kształcie gwiazdek i ten naszyjnik! Była i szczotka, a ja jako dzieciak miałam bzika na punkcie tych szczotek! Pomadki z poniższej reklamy nie było, nie wiem o co chodzi z tymi szminkami, ale niezależnie od kraju produkcji, do niektórych lalek były dołączone, a do innych nie.  Bardzo podobały mi się saranowe włosy Barbie z wplecionymi złotymi pasemkami. Pamiętam doskonale ogromne oczy i tą szminkę w kolorze Magenty z perłowym połyskiem. To właśnie kolor ust lalki zapadł mi w pamięci najgłębiej.




Myśl o kupieniu lalki dojrzewała we mnie jakiś czas, przeglądałam aukcje na Ebay’u, ale mojej Malezyjki było jak na lekarstwo. Natomiast Chinki, charakteryzujące się wysokim czołem i lekko transparentnym kolorem winylu główki występowały w wielkiej obfitości. Sun Sensation produkowano również w Indonezji, a lalki te podobne są do Malezyjek, przy czym mają jakby zaburzone proporcje twarzy. Wreszcie moja Barbie pojawiła się na OLX, dokładnie taka sama jak moja dziecięca. Magenta na ustach jest, naszyjnik jest, kolczyków brak, strój z przetarciami, reszta w świetnym stanie, BIORĘ!




Barbie oczywiście dostała ode mnie obligatoryjne buty, których brak był jedynym rozczarowaniem, jakie czekało mnie po otwarciu pudełeczka te 25 lat temu. Mimo tego, że o moje lalki zawsze dbałam, ich buty ginęły w niewyjaśnionych okolicznościach, ech. Mimo tego braku, Sun Sensation jest jedną z tych serii, które chciałabym uzbierać w całości, choć najbardziej zależy mi na Jazzie! Tymczasem ogromnie cieszę się z Barbie, jak ja mogłam pomyśleć, że nie ma dla niej miejsca w mojej kolekcji?! Ta lalka sprawia, że chichoczę jak dzieciak! Barbie wspaniale prezentuje się w słońcu, poniższe zdjęcia zrobiłam przy bardzo ciepłej, acz wietrznej pogodzie, Barbie „chyli się ku upadkowi” w bardzo dosłownym znaczeniu.





Niestety zdjęcia w plenerze sporo mnie kosztowały i w rezultacie nie wiem kiedy znów pojawi się nowy wpis. Sesja plażowa była nagłą inspiracją podczas otwarcia sezonu piaskownicowego 2020. Kurier przywiózł wyczekiwaną od dawna piaskownicę i nowy, czyściutki piasek drobny jak mąka. Dziatwa popiskiwała radośnie, a ja uwieńczałam wesołe harce. Schwyciłam też Złocię, wetknęłam w piasek i pstryknęłam kilka pośpiesznych zdjęć, bo przecież obiekty żywe wdzięczniejsze. W pewnym momencie zostawiłam aparat w miejscu, jak się później okazało, dostępnym dla małych, sprytnych rączek malucha i poszłam odłożyć Złocię na miejsce. Szczegółów wypadku nie znam, dość, że aparat nie nadaje się do naprawy. Mój Mąż podjął nawet jedną, desperacką próbę reanimacji, ale piasek i jak mniemam, upadek na twardą kostkę brukową, zrobiły swoje. Przedwczesny kres aparatu (nazywanego przez Męża starym rzęchem) zbiegł się z od dawna spodziewanym końcem funkcjonowania telefonu, który obecnie jest w stanie agonalnym, ale pociesza mnie fakt, że współczesne telefony robią zdjęcia znacznie lepsze, niż mój zdechły aparat, więc może połączę dwie funkcje w jednym urządzeniu. Niechętnie to zrobię, bo ze mnie człowiek „analogowy”, wiecie, telefony do dzwonienia, aparaty do robienia zdjęć, ale cóż zrobić, postęp jest nieunikniony. Na koniec cała czwórka moich lalek z dzieciństwa znów w komplecie! Pozdrawiam Was cieplutko i wiosennie!




środa, 15 kwietnia 2020

Teen Fun Cheerleader Skipper 1987


Miałam plany Skipperkowe na miesiąc marzec. Plany miały inną twarz, albo inny headmold jak kto woli, a konkretnie Pizza Party. Miały też zielone oczy, ciemne włosy i telefon bezprzewodowy, a nazywały się Phone Fun Courtney. Niestety ja się uparłam, że mój egzemplarz będzie również posiadał oryginalny strój wraz z białymi zakolanówkami i nie doprowadzi mnie do bankructwa. Nie znalazłam takiego, natomiast na horyzoncie pojawiła się Teen Fun Cheerleader Skipper, w dużej mierze kompletna choć używana. Plany uległy zmianie.


Bardzo podobają mi się wczesne Skipper wielkookie, a w szczególności cała seria Teen Fun bo są unikatowe. W kolekcji posiadam już Party, teraz przyszła kolej na Cheerleader – jedyną brązowooką Skipper na moldzie 1987. Malunek oka bazuje na kontraście, który stanowią czekoladowe tęczówki i biały cień na powiekach. Ta kombinacja nie wszystkim się podoba, ale nadaje lalce wyjątkowości, podobnie jak jej dwukolorowe włosy. Rozłożenie brązu i blondu jest unikatowe samo w sobie, nie da się cheerleaderki pomylić z żadną inną Skipper. Włosy te kanekalonowe po myciu odmawiają współpracy i nie chcą się ułożyć w nic sensownego, a spięte są zbyt dużymi gumkami – rozmiar najmniejszy jaki posiadają moje córeczki. W głowie miałam nieco inną stylizację, ale przez zarazę nie odważę się wypuścić do sklepu po artykuł tak błahy jak sylikonowe gumki do włosów.





Moja Skipper pochodzi z drugiej albo nawet kolejnej ręki. Znać to po jej stroju, który nie błyszczy się już tak jak kiedyś, ale jest kompletny. Składa się z legginsów, body z naszytą gwiazdką i dwuwarstwowej spódniczki. Strój cheerleaderki uzupełniają różowe pepegi, dwa pompony i trąbka, czy megafon. Strój można zakładać na kilka sposobów, ale niestety Skipper cierpi na plamistość winylu, jak zresztą chyba wszystkie Teen Fun jakie do tej pory widziałam. Skipper skazana jest więc na zakrywanie nóżek.







Bardzo się cieszę z mojego nowego nabytku i planuję więcej, choć jak widać plany mogą się zmienić. Tak na przykład w głowie miałam sesję zbiorczą wszystkich moich małolat, ale poprzestałam na zdjęciach wspólnych z Jazzie. Poniżej moje dwie brązowookie panny oraz dwie cheerleaderki. Skipper wygląda jak młodsza siostra bardzo troskliwej Jazzie, lubię widok obu lalek razem. Są rozczulające.




Stroje dla Barbie z lat 80-tych i 90-tych

  Ostatnim czasem miałam dużo szczęścia do perełek z lat 80-tych, moją kolekcję zasiliły cztery Fashion Play oraz lalka opętana (chyba jej...