Po dłuższej przerwie
spowodowanej, cóż … życiem, powracam z wspaniałą Barbie, na którą polowałam
trzy lata! Nie, żeby Perfume Pretty była szczególnie rzadką lalką, ale jest
bardzo lubiana i dostać ją w takim stanie, w jakim chciałam wcale nie było
łatwo. Zależało mi na tym, by lalka miała koniecznie saranowe włosy, bo choć
kanekalonowa wersja jest również urocza, to jednak ja zdecydowanie wolę saran.
Oczywiście uwielbiam jej strój i ten chciałam posiadać również w komplecie.
Lalka, którą udało mi się zdobyć ma to wszystko i więcej i teraz trudno mi
przejść obok witrynki bez chociaż rzucenia okiem na nią.
O serii Perfume Pretty dawno temu
pisała o tu, dodam jedynie, że sama Barbie występuje w kilku wersjach –
standardowej z włosami saranowymi produkcji malezyjskiej lub filipińskiej z
dwoma absolutnie różnymi malunkami twarzy. Jest też wersja z super długimi,
platynowymi, kanekalonowymi włosami i malezyjskim malunkiem. Nie chcę kraść
zdjęć, ale można je sobie podejrzeć o tutaj.
Tak sobie upodobałam saranową Malezyjkę, że mam ich obecnie dwie. Kilka
miesięcy temu wypatrzyłam jedną w stroju zastępczym i planowałam dokupić jej
wspaniałą kieckę, ale okazało się, że jeden z jej poprzednich właścicieli
uwielbiał ją czesać do tego stopnia, że na głowie miała gołe placki.
Nie wiedziałam co zrobić z moim
biednym łysolem, bo taka lalka przy reroocie zasługuje tylko na najlepszy
gatunkowo saran, ale tak się złożyło, że na horyzoncie pojawiła się druga,
prawie identyczna lalka i wyglądało na to, że była bardziej owłosiona i … miała
sukienkę! Jak na złość lalkę wypatrzyłam pod koniec miesiąca, gdy sakwa pusta,
a Barbie piękna, że aż trzewia ściska. Gdy tylko budżet się odbudował napisałam
do Właścicielki, ale okazało się, że aktualnie czekała na wpłatę za lalkę.
Jakie rozczarowanie! Czy Perfume Pretty nie była mi pisana? Cóż, powiedziałam
Pani Właścicielce, że gdyby jednak tamta osoba zmieniła zdanie, to ja jestem
zdecydowana i pierwsza w kolejce. Nie robiłam sobie nadziei, ale po kilku
dniach otrzymałam wiadomość, że jeśli chcę lalkę, to mogę ją mieć! O radości!
Perfume Pretty jest popularna i
trudno się dziwić, bo poza niekwestionowaną urodą, ma też fantastyczną kieckę,
która może być długa lub krótka w zależności od upodobania. Na tym nie koniec,
bo można ją nosić z falbaną na ramionach lub bez, można też zdjąć rękawki.
Takie możliwości dawały stroje dla Barbie z lat 80-tych, takimi lalkami można
było się bawić godzinami! Moja Barbie posiada również swoją biżuterię, bardzo
charakterystyczną, brakuje jej jedynie naszyjnika, ktoś ma na zbyciu? Chętnie
odkupię! Buty Barbie ma zastępcze, ale okazało się, że moja Whitney nosiła je
przez cały czas. Jednak myślę, że tak już zostanie, Whitney jest poszkodowana
przez los – ma plamy na nogach, niech więc nosi te białe perłowe szpilki z kokardkami,
w których tak jej ładnie.
Moja Barbie posiada również swój
dobytek – grzebyk i szczotkę (och rozrzutność) i flakonik z perfumami.
Przyznam, że 34-letnie perfumy budzą we mnie niepokój. Planowałam wylać je i
umyć buteleczkę, która mi się podoba, ale odkręciwszy flakonik okazało się, że
zabezpieczający go korek utknął na dobre, a perfumy nadal pachną! Pewnie nie
tak pięknie jak onegdaj, ale zapach nie jest nieprzyjemny.
Nie dążę do kolekcjonowania
całych serii, to byłaby niekończąca się opowieść, a poza tym nie wszystkie
lalki z danych serii podobają mi się, ale nie mogę odżałować, że czarnoskóry
Perfume Giving Ken umknął mi sprzed nosa. No cóż, może jeszcze dane nambędzie spotkać się w przyszłości. Perfume
Pretty stała się jedną z moich ulubienic i dumnie prezentuje się na półce z
klasykami z lat 80-tych.
Czy pamiętacie swoje dziecięce
marzenia? Szczególnie te, które się nie spełniły? Ja mam takich wiele, ale
jedno szczególnie utkwiło mi w pamięci. Jest klasycznie różowe i
wielkogabarytowe! To Barbie Magic Voyager 1990 znany również jako Magic Van.
Taki kamper miała moja kuzynka, szczęśliwa posiadaczka Skipper, Midge oraz
wielu innych wspaniałych lalek. To były czasy, gdy Barbie była czymś
niezwykłym, a ja i moja kuzynka stosowałyśmy się do Zasady: Bawmy się Barbie
razem – czyli każda swoją własną lalką. Gdyby coś się stało Barbie, nie
dostałybyśmy nowej, wolałyśmy więc dobrze pilnować swoich skarbów i nie
dopuszczałyśmy do nich nikogo. Zasada obejmowała wszystko, co wiązało się z
Barbie, więc na kamper kuzynki mogłam co najwyżej popatrzeć. W zasadzie, ja
ufałam mojej kuzynce na tyle, by powierzyć jej moją lalkę, wiedziałam, że pod
jej opieką, saranowy włos z głowy by jej nie spadł. Problem w tym, że kuzynka
tego zaufania nie odwzajemniała, bo ja byłam od niej młodsza o jakieś 3 lata.
Jednak gdy miałam 7 lat, szczęście mi dopisało – rozchorowałam się na ospę!
Nie było to nic szczególnego – ot
choroba wieku dziecięcego w wieku dziecięcym, ale towarzyszące jej okoliczności
były dość wyjątkowe. Moja mama spodziewała się dziecka, a myśl o możliwych
konsekwencjach ospy dla rozwoju nienarodzonego dziecka wywołała ogólny popłoch
i panikę. Naprędce powstał prospekt wysłania mnie na 2-tygodniową kwarantannę
do cioci, wujka i kuzynki od kampera, która ospę miała już za sobą. Ochoczo
przystałam na tę propozycję, ale postawiłam jeden warunek: „Zabieram wszystkie
moje Barbie … i Ferrari … i domek z wszystkimi meblami!” Nie sądzę by moi
rodzice próbowali nawet negocjować, choć domek miał około metra wysokości -
przewożenie takiego klunkra musiało być dla nich niewygodne, ale nie było czasu
na pertraktacje. Rodzice po prostu rozmontowali 3-piętrowy domek do transportu
i odwieźli mnie do cioci. Gdy dotarłam na miejsce, był już późny wieczór, a
moja kuzynka spała. Jakże byłam rozczarowana, że z zabawą muszę czekać do rana,
ba, najpierw najprawdopodobniej będę musiała zjeść śniadanie! Tak z zupełnie innej beczki - proponuję przełączyć się na "widok na komputer" dla odtworzenia archiwalnych reklam kamperów.
Zabranie moich lalek wraz z całym
ich dobytkiem okazało się świetną decyzją. Moja kuzynka, skuszona domkiem, zgodziła się na chwilowe
i częściowe zawieszenie Zasady. Jej lalki wprowadziły się do mojego domku z
windą i jeździły Ferrari, a moje spakowały walizy i wyruszyły w trasę jej
kamperem. Zabawa była przednia, aż żałowałam, że tak szybko wyzdrowiałam.
Natomiast samą ospę wspominam bardzo przyjemnie, bo poza swędzącymi krostami i
śmierdzącym, białym specyfikiem nic mi nie dolegało. No i mogłam się wreszcie
bawić kamperem! Po tym czasie różowy kamper stał się regularnym zamówieniem na wszystkie
urodziny, imieniny, gwiazdki i dni dziecka, niestety nigdy się go nie
doczekałam. Musiało upłynąć równo 30 lat bym go sobie sama kupiła!
Mattel od niepamiętnych czasów
wydaje kampery dla Barbie, ale ten konkretny model był bardzo popularnyi doczekał się aż 4 wersji kolorystycznych. W
1989 został wyprodukowany jako akcesorium uzupełniające dla serii Western Fun.
Kamper był bardzo kolorowy, wręcz pstrokaty, ale mnie osobiście podoba się
zestawienie turkusu, ciemnego różu i etnicznych wzorów. W 1990 Mattel postawił na
klasyczny Barbie-róż, który tak lubię. Magic Voyager to kamper bardzo gustowny,
ale Golden Dream Motorhome z 1992 to po prostu przepych! Białe auto z przyczepą
ze złotą kierownicą, błyszczące wstawki i akcesoria, to było coś! W 1993 Mattel
po raz ostatni skorzystał z tego projektu przy okazji produkcji serii Camp! Tym
razem różowo – fioletowy kamper usiany był gwiazdkami, a do zestawu dołączono
namiot!
Nie sądziłam, że kiedykolwiek
będę miała różowy kamper w swoim posiadaniu. Niestetybajońskie ceny na Ebayu odstraszają, a
pojedyncze egzemplarze na rodzimym allegro czy olx to okazy powypadkowe: popękane,
wybrakowane i odbarwione na pomarańczowo. Niedawno wypatrzyłam ofertę pewnej pani,
która na sprzedaż miała aż dwa kampery, w tym jeden w świetnym stanie i
rewelacyjnej cenie. Po przybyciu pojazd został rozmontowany na najdrobniejsze
części do czyszczenia. Płyn do mycia naczyń, soda oczyszczona, szczoteczka do
zębów i pieśń na ustach: „szczotka, soda, micha, ciepła woda, tak się zaczyna
wielka przygoda, myję kamper bo wiem dobrze o tym, gdy go wymyję, pójdzie do
gabloty!” – no może nie pójdzie, za duży jest. Tym razem zdechłych pająków nie
znalazłam, ale była jedna mucha denatka. Kamper jest miejscami odrobinkę
odbarwiony, ma też porysowaną przednią szybę. Zawiasy w mikrofalówce i lodówce
nie są połamane ani popękane, ale są luźne, a drzwiczki wypadają samoistnie –
zabezpieczyłam je taśmą klejącą, bo jeśli nie jesteś w stanie naprawić czegoś
taśmą, to znaczy, że użyłeś jej za mało. Plastik tu i ówdzie wypaczył się, więc
przyczepa wydaje dziwne odgłosy przy zamykaniu. Ogółem jestem zachwycona, bo
jeszcze nie udało mi się wypatrzyć kampera w tak dobrym stanie.
Jak już wspomniałam, Magic
Voyager był bardzo popularny, bo jego projekt był wyjątkowo udany. Mój kamper
to 2w1 – autko można odczepić od przyczepy, a rozłożywszy dwie dodatkowe kanapy
zyskuje się pick-up, który może przewieźć aż 6 lalek. Nie brakuje tu detali
takich jak boczne lusterka, które u egzemplarzy używanych prawie zawsze są
pogubione, pasów bezpieczeństwa, dźwigni do zmiany biegów czy kierownicy, która
naprawdę się kręci. Sama przyczepa też jest wspaniała. Niezwykle podoba mi się
jej prostota, nie jestem fanką kamperów-transformersów, które rozkładają się w
tak dziwaczny sposób, że już wcale kamperów nie przypominają. Takie rozwiązania
generują wiele problemów i czynią przyczepę bardzo nietrwałą, ileż to już połamanych
kamperów widziałam na olx, oczywiście brak zawiasów nie przeszkadza w zabawie,
a przynajmniej tak twierdzą sprzedający. Wnętrze przyczepy jest przytulne, jest
łóżko, aneks kuchenny z otwieraną mikrofalówką i lodówką, umywalka z lustrem,
nawet kuchenka z palnikami, która może zamienić się w grilla lub w …. toaletkę,
w zależności od potrzeby sytuacji. W przyczepie jest mnóstwo miejsca dla lalek.
Pod łóżkiem znajduje się również schowek na akcesoria, których ja niestety nie
mam. Ostała mi się jeno kołderka.
Kamper wyposażony był w składany
stolik i dwa krzesełka, komplet pościeli – kołderkę i poduszkę, a także zastawę
stołową: dwa talerze, dwa kieliszki do wina, dwa komplety sztućców, tacę,
świecznik oraz tekturki. Jakiś rok temu miałam okazję zakupić cały ten zestaw
bez pościeli, ale tego nie zrobiłam, bo nie sądziłam, że kiedykolwiek trafi mi
się kamper w dobrym stanie. Teraz pluję sobie w brodę, ale udało mi się
skombinować zastępczaki. Stolik i krzesełka pochodzą od mojej kawiarni dla
Barbie, zaś zastawa to część wyposażenia innego auta – tak, pojechałam po
bandzie i sprawiłam sobie drugi samochód dla Barbie. Mam też świecznik
nieznanego pochodzenia. Taca, to wyposażenie jednej z moich Skipper, podobnie
jak napoje, a sprzęt grający dołączony był do pewnego stroju dla Skipper. Oczywiście
w roli modelek obsadziłam lalki identyczne jak te, które posiadałam w
dzieciństwie. Ten widok budzi bardzo miłe wspomnienia.
Kamper strasznie spodobał się
Młodszej, która na jego widok aż krzyknęła z radości: „O, patrolowiec dla
psiego patrolu”! Ma fazę na psiaki, więc Chase i inne szczeniaczki towarzyszyły
mi przy ponownym montowaniu pojazdu i razem z Barbie udały się na wycieczkę. Co
więcej, kamper ma ostatnio zwyczaj … przemieszczać się. Młodsza ewidentnie
pożycza go sobie dla swoich psiaków. Młoda zaś stwierdziła, że na gwiazdkę
trzeba było jednak poprosić Mikołaja o pełnowymiarowy kamper, a nie wersję mini
dla Chelsea. Napisała już sprostowanie listowne do Świętego, a w międzyczasie
pozwoliłam jej bawić się moim.
Na koniec jeszcze mała anegdota.
Wychowałam się na horrorach, a pierwszy obejrzałam po kryjomu przez uchylone
drzwi będąc smarkiem może 5-6- letnim. Gdy mama mnie przyłapała stwierdziła, że
na pewno będę miała koszmary, ale nic takiego nie miało miejsca – spałam jak
niemowlę. Mama natomiast, choć horrory zawsze bardzo lubiła, bała się oglądać
je sama, a ponieważ ja nigdy nie miałam problemu z odróżnieniem rzeczywistości
od filmu, stałam się jej regularną kompanką od horrorów. Obejrzałyśmy chyba
wszystkie, które oferowała lokalna wypożyczalnia kaset VHS, a do moich
faworytów należał Powrót Żywych Trupów. Jedyne konsekwencje nieprzestrzegania
dolnej granicy wiekowej ponosiły moje lalki, ale bez obaw, żadna nie
ucierpiała, podobnie jak aktorzy w filmie. Wracając do mojej kwarantanny, która
przypadła jakoś na początek wakacji. Choć rok szkolny się skończył, moja
kuzynka uczęszczała na zajęcia z angielskiego w Empiku. Pod jej nieobecność
miałam kategoryczny zakaz dotykania lalek, ale kto by tam go przestrzegał
niepilnowany, prawda? Poniżej kilka zdjęć absolutnie niezwiązanych z czytanym właśnie akapitem.
Bawiłam się w najlepsze tym co
moje i jej, a podczas pierwszego lockdownu koronawirusowego, gdy przerabiałam
The Walking Dead hurtem, przypomniałam sobie jedną z moich ulubionych zabaw z
cyklu „gdy nikt nie patrzy”. Otóż scenariusz zabawy był prosty: w mieście
rozpętała się jakaś dziwna zaraza, która powoduje, że umarli wstają z grobów i
pożerają mózgi żywych, a oni zaś raz ugryzieni też zamieniają się w żywe trupy.
Moje Barbie akurat wybrały się na wycieczkę kamperem, gdy usłyszały niepokojące
doniesienia w radio (radiu?). Po drodze zaobserwowały jak pogryziony klon Kena
(nie miałam oryginalnego „only by Mattel”) próbuje dopaść uciekającą Midge i
Skipper. Midge niestety została schwycona, a jej mózg zjedzony, ale moje Barbie
zdążyły przyjść z pomocą Skipper (wiadomo – Skipper = moje wielkie marzenie,
które się nie spełniło – oczywiście nie mogła paść ofiarą wygłodniałego
klona-Kena-zombie). Barbie potrąciła klona Kena kamperem, a w momencie gdy
Midge się przeistaczała w zombiaka, Skipper zdążyła wskoczyć do kampera i razem
odjechały. Po drodze skończył im się prowiant, musiały więc przeszukiwać
opuszczone domy narażając życie. Znalazły przy okazji fantastyczne ciuchy, buty
i torebki – absolutnie niezbędne gdy się ucieka przed rozprzestrzeniającą się
zarazą. Brzmi znajomo? Znaczy za wyjątkiem tych ciuchów, butów i torebek rzecz
jasna. Ach, gdybym wtedy przyszło mi do głowy przelać to na papier, najlepiej w
formie komiksu … ech. Postanowiłam odtworzyć tę zabawę. Gdy patrzę na rezultaty
w postaci zdjęć, uderzają mnie dwie rzeczy: a) Głupek jest wyjątkowo udany w
roli zombie, b) te stojaki to mogłam ja była pozdejmować z lalek gdy Superstar
je przejechała kamperem …