Wigilia! Nareszcie! W tym roku wypatrywałam jej z takim utęsknieniem. W ogóle to już się nie mogłam doczekać grudnia, jeszcze listopad się nie skończył, a ja już w aucie słuchałam mojej ulubionej składanki świątecznych piosenek! Jak to w Wigilię, nie ma czasu dla lalek, dlatego dzisiejszy wpis spreparowałam z dużym wyprzedzeniem, tym bardziej, że staram się w nim opisać coś wyjątkowego. Przy czym określenie „wyjątkowy” jest bardzo subiektywne i tak jak w zeszłym roku wpis wigilijny poświęciłam wyjątkowej, niskobudżetowej Barbie, którą niewielu kolekcjonerów zawraca sobie głowę, tak w tym roku rozpisałam się na temat wyjątkowego, bardzo starego domku. Za kilka dni domek skończy 40 lat, a zwie się Barbie Townhouse 1982. Uwaga, będzie to wpis długi, nostalgiczny, proponuję rozsiąść się wygodnie, najlepiej z czymś ciepłym do picia. No to zaczynamy!
Moja pierwsza Barbie, Superstar 1988 mieszkała w szafce RTV, a za sąsiada z piętra wyżej miała magnetowid Panasonic. Piętrzące się pudełka z kasetami VHS służyły jej za sofę, łóżko lub stół, w zależności od potrzeby sytuacji. Nie miała źle, posiadała w pełni umeblowaną kuchnię i domowe biuro, wszystko z linii Living Pretty / Sweet Roses. Przed szklanymi drzwiami szafki RTV stało luksusowe, białe Ferrari. Mieszkanie nawet przyznam, jak na potrzeby lalki całkiem wygodne, ale ja marzyłam o domku dla Barbie, takim z windą. Dziś wiem, że zwał się on Barbie Casa Villa de Terrasse 1988, ale ja mówiłam na niego po prostu domek z windą.
Nawet nie pamiętam już jaki katalog czy broszurka zapoczątkowała to konkretne marzenie, ale domek z windą dosłownie śnił mi się po nocach. Moja mama kosztem poświęcenia własnych potrzeb sprezentowała mi piękną Barbie, jeden z trzech zestawów mebli dla niej, a nawet to białe Ferrari, ale taki domek był poza jej zasięgiem, zarówno finansowym jak i geograficznym. Po prostu nie było go w kaliskim Pewexie obok hotelu Prosna, a jedyną moją nadzieją pozostał tata, który jak wielu innych Polaków w tamtych czasach, wyemigrował do Stanów i osiedlił się w Nowym Jorku. Przy czym tata nie należy do tych rozpieszczających, taki domek uważał za zbytek, za coś absolutnie zbędnego. Oponował. W końcu jednak uległ pod naciskiem mojej mamy, a także swoich własnych rodziców. Obiecał kupić domek.
Dzieci 5-6 letnie mają jeszcze niewykształcone poczucie czasu, czekać tydzień to jakby wieczność całą, a ja czekałam wiele, wiele tygodni. Najpierw czekałam aż tata się zgodzi kupić domek, później aż go istotnie kupi, później aż go zapakuje i nada pocztą morską, a później jeszcze z jakieś trzy miesiące, bo wtedy tyle się czekało. Wreszcie pan listonosz dostarczył niebotycznie wielkie pudło, a w nim ciuchy, jakieś tam kredki i inne nudne rzeczy, nawet słodycze mnie nie interesowały. Na samym dnie paczki był domek… ale nie ten! Jakie zaskoczenie przeżyłam w tamtej chwili: „to jest więcej niż jeden domek z windą?” Byłam zaskoczona, ale nie rozczarowana, wręcz przeciwnie! Mój domek wydał mi się bardziej atrakcyjny, bo był większy, miał więcej pokoi, więcej mebli i oczywiście była ta piękna, ażurowa winda! O radości! Barbie od razu spakowała cały swój dobytek do sportowego Ferrari (nie wiem jak tego dokonała) i się wprowadziła, magnetowid i kasety VHS zostawiając za sobą.
Barbie Townhouse, a raczej Barbie’s Townhouse po raz pierwszy zjechał z linii produkcyjnych Mattel’a w roku 1973 i gdy się tylko pojawił w sklepach, od razu szturmem podbił serca grupy docelowej. Był to domek o prostej bryle i nieskomplikowanej architekturze. Jego wysokość wynosiła ponad metr! Na trzech poziomach rozlokowane było sześć pomieszczeń, a do każdego można było dotrzeć za pomocą windy. Podłogi oraz dach zrobione były z dykty, tylna ścianka z elastycznej, laminowanej tektury, zaś plastikowe były filary podtrzymujące konstrukcję, łączniki między nimi, szyb windy i ona sama. To właśnie ta winda okazała się być sukcesem, bo domek pozostawał w produkcji przez 14 lat! Krótko po wydaniu pierwszej wersji Townhouse wprowadzono zmiany. Panele z dykty zastąpiono plastikiem, zaś tylną ściankę pocięto na trzy mniejsze. Domek stał się ciężki i toporny, a i dobór kolorystyki plastikowych platform był nieszczęśliwy. Mattel bardzo szybko powrócił do pierwotnego projektu.
Kolejne modyfikacje były natury kosmetycznej. Zmieniała się grafika nadrukowana na ściance i podłogach, kolory i kształt filarów, sposób ich łączenia, a także kolory windy. Zmienne było też wyposażenie. Były też wersje ekonomiczne domku bez mebli. Mój Barbie Townhouse (bo gdzieś tam w którymś momencie z nazwy zniknął ‘s) występował w dwóch wariantach: z meblami lub bez. Ja posiadałam ten pierwszy, więc mój domek został wyposażony w duży stół do jadalni z dwoma krzesłami, w salonie stanął futurystycznie wyglądający fotel i stolik kawowy, które bardzo kojarzyły mi się z kreskówką Hanny Barbery o rodzinie Jetsonów. W sypialni stanęło łóżko z materacem z gąbki oraz kompletem pościeli (wraz z prześcieradłem). Swoją drogą, jak na lalkę, moja Barbie miała bardzo wygodne posłanie. Takie to były czasy, że nawet Barbie miała materac, że o miękkiej poduszce, takiej materiałowej, a nie plastikowej to już nie wspomnę! Moim ulubionym elementem z całego tego wyposażenia poza pościelą z błyszczącego lurexu był stolik nocny. Sprytny był to mebel - miał wbudowany telefon i mini telewizorek, na którym wyobrażałam sobie, że moja Barbie ogląda Dynastię. Stolik miał też podnoszoną klapkę, można w nim było przechowywać lalkowe drobiazgi. Nie mogę znaleźć zdjęć identycznych mebli, które posiadałam, ale są to przykłady serii Dream Furniture i na poniższych zdjęciach można znaleźć elementy, które opisałam.
Domek, który Wam dziś pokazuję to jego starsza wersja (moja była tą ostatnią z 1986). Grafika na podłogach i ścianie jest inna, podobnie jak przekrój i kolor filarów. Moja winda była biała, ale wszystkie domki typu Townhouse są do siebie bardzo podobne, więc tak się cieszę, że udało mi się zdobyć jakąkolwiek jego wersję. Nadzieję na odzyskanie domku straciłam dawno temu. Podliczając koszt samego domku, absurdalnie drogą przesyłkę dużego gabarytu prosto ze Stanów, a także opłaty celne doszłam do wniosku, że będę cieszyć się z innych, mniejszych domków. Akurat szukałam na OLX niebieskiej wersji mojego Barbie Pink My House, gdy dojrzałam znajomo wyglądający karton … Czasem piszę, że na widok tej czy innej lalki „serducho szybciej mi zaczęło bić”, tym razem mogę powiedzieć, że widok domku z windą dosłownie przyspieszył bicie mojego serca! Przeczytałam opis, obejrzałam dwa załączone zdjęcia i domek był już mój, zanim zdążyłam zdać sobie z tego sprawę. Domek dotarł bardzo szybko z sympatyczną notatką „przyjemnej zabawy”. Hmmm … poprzednia właścicielka chyba nie wie kto się będzie nim bawił.
Domek nie posiada oryginalnie dołączonych mebli, które nawiasem mówiąc już znalazłam na OLX, ale nie wiem czy mi na nich zależy. Nie są zbyt ciekawe. Są to dwa krzesła i stół oraz łóżko, w komplecie była też kołderka, ale w takich zestawach wszelkie tekstylne akcesoria najczęściej giną bez śladu. Domek odkurzyłam i na szybko umeblowałam tym co miałam pod ręką: mebelkami z "chatki w górach" i wyposażeniem pokoju Licci. Młoda pożyczyła umywalkę, kuchnię i stół z krzesłami. Zawsze mogę na nią liczyć. Jednak zdradzę Wam, że miałam wyjątkowe szczęście i już w grudniu udało mi się zdobyć komplet mebli, którymi wyposażyłam domek jak należy. Są to mebelki o dobre 20 lat młodsze niż sam domek, ale prezentują się ładnie, wypełniły wszystkie sześć pomieszczeń i w styczniowych wpisach to one będą dominować. Prezentować je będzie oczywiście moja Super Star 1988 i reszta barbiowej bandy z dzieciństwa, bo jakby mogło być inaczej!
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam wielu łask bożych i by te Święta były spokojne i radosne. Życzę Wam również, by ten wewnętrzny dzieciak, który siedzi w Was tak jak i we mnie, nigdy nie dorósł i żeby znalazł pod choinką dużo lalek! Wesołych Świąt!