Ufff, nadrabiam zaległości na blogu. To auto kupiłam jakoś z początkiem wakacji, a wcześniej sporo się na nie napatrzyłam na Facebook’u. Autko taniało z czasem, aż w końcu nie mogłam mu się oprzeć bo to jeden z najfajniejszych pojazdów Barbie. Sama nie jestem mistrzem kierownicy i jak tylko mogę, unikam pewnego ruchliwego skrzyżowania w mojej okolicy. Auta też nie specjalnie mnie fascynują, znaczenie ma tylko to, by mnie dowiozło z punktu A do punktu B w miarę wygodnie. Marka, ilość koni mechanicznych czy nawet kolor nie są dla mnie ważne. Za to inaczej przedstawia się sprawa aut dla Barbie, a mój zachwyt nimi sięga lat dziecięcych. Z tyłu pudełka mojej pierwszej Barbie – Superstar 88, widniało zdjęcie cudownego, białego Ferrari, o które opierała się moja lalka. Ach marzyłam o tym aucie i nawet je dostałam na gwiazdkę gdy miałam 5 lat.
Może Barbie Mini Van 1995 nie jest taki luksusowy jak wyżej wspomniane Ferrari, ale za to jest to bardzo funkcjonalne auto rodzinne, w którym otwiera się wszystko co tylko otwierać się może, dokładnie tak jak lubię. Poniższa reklama w skrócie telegraficznym prezentuje możliwości Mini vana. Po pierwsze, otwierają się w nim drzwi, co wcale nie jest takie oczywiste jeśli chodzi o pojazdy dla Barbie. Lusterka boczne wmoldowane są w drzwi i jest to świetne rozwiązanie, bo ilekroć kupuję używane auto, martwię się o lusterka. Bez nich nie wyobrażam sobie auta nawet dla lalek. Auto posiada też otwieralny szyberdach. Przy schowku znajduje się wajcha, która otwiera przednią klapę, pod którą nic nie ma, ale za to zyskujemy dodatkową przestrzeń bagażową.
Nie, żeby tej przestrzeni brakowało, bo bagażnik również się otwiera, odkrywając przed nami półeczkę z przezroczystymi drzwiczkami oraz wbudowany grill! Część kolekcjonerów demontuje półeczki bo istotnie nie wyglądają one zbyt naturalnie w aucie, ale ja osobiście je lubię i cieszę się, że drzwiczki nie poginęły. W zasadzie to w tym aucie jest tyle części, które mogą się urwać lub odczepić i zgubić, że to aż nieprawdopodobne, że auto jest nadal kompletne! To jeszcze nie koniec! Tylne drzwi auta nie otwierają się, ale lalki można umieścić w samochodzie na tylnej kanapie bo przednie siedzenia zamontowano na „szynach”, które umożliwiają przesuwanie ich w przód i tył! To wręcz nie do uwierzenia! Ponad to oparcie siedzeń można obniżyć, jak w prawdziwym aucie!
Na wyposażeniu auta jest też fotelik dziecięcy, choć to raczej starszy model i wątpię by miał testy ADAC. No i gdzie pasy pięcio-punktowe? Na szczęście w uniwersum Barbie panuje mały ruch, kolizja jest mało prawdopodobna. Auto posiada również absolutnie przeogromną ilość akcesoriów drobnych, do których poprzednia właścicielka dodała jeszcze kilka, między innymi łóżeczko i piżamkę dla Kelly. Widzicie? Mając to auto bardzo, ale to bardzo potrzebowałam Kelly. Drobnizny barbiowej jest tak dużo, że nie jestem do końca pewna które z nich należą do zestawu. Myślę, że mniejsze radio oraz toster pochodzą z innego zestawu, a w moim czegoś tam brakuje, ale nie szczególnie ten brak odczuwam, zresztą zobaczcie sami. Aha, wspomnę tylko, że dwie dodatkowe pary butów bardzo mnie ucieszyły. Mattel pomyślał o wszystkim, nawet o tym, że na pikniku Barbie może potrzebować butów na zmianę chociaż to mało prawdopodobne, żeby przydały jej się klapeczki na obcasie. Natomiast hamak jest absolutnie na miejscu.
Auto tak samo dobrze nadaje się
do przewożenia rodzinki Licci, choć zabrakło mi jednego fotelika samochodowego.
Trudno, jedna z bliźniaczek musi zostać w domu. Jak się później okazało, Mini
Van może też posłużyć Młodszej jako tymczasowy patrolowóz Psiego Patrolu, a przynajmniej dopóki Mikołaj nie przyniesie tego docelowego – w bagażniku
zmieszczą się wszystkie jet packi piesków, a także ich miski i przekąski!
Młodej bardziej przypadł do gustu mój kamper, za to Młodsza wręcz przepada za Mini Vanem
i często go pożycza. Obie bardzo delikatnie obchodzą się z
zabawkami, tylko o fotelik samochodowy się wiecznie kłócą. Muszę jakoś skombinować drugi. Swoją drogą to zabawne, że w 1995 w Stanach nawet Kelly miała swój fotelik samochodowy, podczas gdy w Polsce się ich nie montowało w autach nawet dla prawdziwych dzieci. Pamiętam doskonale jak ja i moje młodsze siostry jeździłyśmy z rodzicami naszym "Maluchem" koloru sraczkowatego, bardzo wtedy popularnego. Maluch na tylnej kanapie nie miał nawet pasów, a co dopiero mówić o fotelikach. W takich warunkach przejechałyśmy trasę do Warszawy do dziadków wiele razy. Jezdnia na pewnym odcinku była w katastrofalnej kondycji, koleiny były niewyobrażalne. To właśnie na tych koleinach tata raz stracił panowanie nad Maluchem i w rezultacie dachowaliśmy w rowie. Przeżycie było emocjonujące i to doprawdy cud, że nikomu nic się nie stało. No więc, tak, foteliki to jednak ważna rzecz i obie Młode o tym wiedzą.
Do przedstawienia na blogu został mi jeszcze jeden kamper (tak, mam dwa, bo oczywiście nie mam miejsca na lalki, ale dwa wielkie klunkry się gdzieś upchnie w szafie, prawda?), zaś w kolekcji brakuje najpiękniejszego auta Barbie (moje osobiste odczucie) czyli klasycznego, białego Ferrari. Ach, pamiętam gdy jedno było na sprzedaż również na FB, piękne, czyste, błyszczące, ale się spóźniłam. Pocieszam się faktem, że to raczej auto dość popularne, trzymajcie kciuki, a tymczasem jeszcze kilka kiepskich zdjęć na tle koca, bo tylko koc był na tyle duży, by stanowić dla tego auta jakieś tło. Ściskam!