wtorek, 10 sierpnia 2021

Barbie Magic Voyager 1990

Czy pamiętacie swoje dziecięce marzenia? Szczególnie te, które się nie spełniły? Ja mam takich wiele, ale jedno szczególnie utkwiło mi w pamięci. Jest klasycznie różowe i wielkogabarytowe! To Barbie Magic Voyager 1990 znany również jako Magic Van. Taki kamper miała moja kuzynka, szczęśliwa posiadaczka Skipper, Midge oraz wielu innych wspaniałych lalek. To były czasy, gdy Barbie była czymś niezwykłym, a ja i moja kuzynka stosowałyśmy się do Zasady: Bawmy się Barbie razem – czyli każda swoją własną lalką. Gdyby coś się stało Barbie, nie dostałybyśmy nowej, wolałyśmy więc dobrze pilnować swoich skarbów i nie dopuszczałyśmy do nich nikogo. Zasada obejmowała wszystko, co wiązało się z Barbie, więc na kamper kuzynki mogłam co najwyżej popatrzeć. W zasadzie, ja ufałam mojej kuzynce na tyle, by powierzyć jej moją lalkę, wiedziałam, że pod jej opieką, saranowy włos z głowy by jej nie spadł. Problem w tym, że kuzynka tego zaufania nie odwzajemniała, bo ja byłam od niej młodsza o jakieś 3 lata. Jednak gdy miałam 7 lat, szczęście mi dopisało – rozchorowałam się na ospę!

Nie było to nic szczególnego – ot choroba wieku dziecięcego w wieku dziecięcym, ale towarzyszące jej okoliczności były dość wyjątkowe. Moja mama spodziewała się dziecka, a myśl o możliwych konsekwencjach ospy dla rozwoju nienarodzonego dziecka wywołała ogólny popłoch i panikę. Naprędce powstał prospekt wysłania mnie na 2-tygodniową kwarantannę do cioci, wujka i kuzynki od kampera, która ospę miała już za sobą. Ochoczo przystałam na tę propozycję, ale postawiłam jeden warunek: „Zabieram wszystkie moje Barbie … i Ferrari … i domek z wszystkimi meblami!” Nie sądzę by moi rodzice próbowali nawet negocjować, choć domek miał około metra wysokości - przewożenie takiego klunkra musiało być dla nich niewygodne, ale nie było czasu na pertraktacje. Rodzice po prostu rozmontowali 3-piętrowy domek do transportu i odwieźli mnie do cioci. Gdy dotarłam na miejsce, był już późny wieczór, a moja kuzynka spała. Jakże byłam rozczarowana, że z zabawą muszę czekać do rana, ba, najpierw najprawdopodobniej będę musiała zjeść śniadanie! Tak z zupełnie innej beczki - proponuję przełączyć się na "widok na komputer" dla odtworzenia archiwalnych reklam kamperów.




Zabranie moich lalek wraz z całym ich dobytkiem okazało się świetną decyzją. Moja kuzynka, skuszona domkiem, zgodziła się na chwilowe i częściowe zawieszenie Zasady. Jej lalki wprowadziły się do mojego domku z windą i jeździły Ferrari, a moje spakowały walizy i wyruszyły w trasę jej kamperem. Zabawa była przednia, aż żałowałam, że tak szybko wyzdrowiałam. Natomiast samą ospę wspominam bardzo przyjemnie, bo poza swędzącymi krostami i śmierdzącym, białym specyfikiem nic mi nie dolegało. No i mogłam się wreszcie bawić kamperem! Po tym czasie różowy kamper stał się regularnym zamówieniem na wszystkie urodziny, imieniny, gwiazdki i dni dziecka, niestety nigdy się go nie doczekałam. Musiało upłynąć równo 30 lat bym go sobie sama kupiła!

Mattel od niepamiętnych czasów wydaje kampery dla Barbie, ale ten konkretny model był bardzo popularny  i doczekał się aż 4 wersji kolorystycznych. W 1989 został wyprodukowany jako akcesorium uzupełniające dla serii Western Fun. Kamper był bardzo kolorowy, wręcz pstrokaty, ale mnie osobiście podoba się zestawienie turkusu, ciemnego różu i etnicznych wzorów. W 1990 Mattel postawił na klasyczny Barbie-róż, który tak lubię. Magic Voyager to kamper bardzo gustowny, ale Golden Dream Motorhome z 1992 to po prostu przepych! Białe auto z przyczepą ze złotą kierownicą, błyszczące wstawki i akcesoria, to było coś! W 1993 Mattel po raz ostatni skorzystał z tego projektu przy okazji produkcji serii Camp! Tym razem różowo – fioletowy kamper usiany był gwiazdkami, a do zestawu dołączono namiot!

 
źródło: https://pl.pinterest.com/pin/231794712041423702/



 
źródło: https://www.amazon.com/Barbie-GOLDEN-DREAM-MOTOR-HOME/dp/B0038Q2R40 
 
 


 
źródło: https://www.sneakersadis19.com/products.aspx?cid=132&cname=barbie+camper+from+the+90s


Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała różowy kamper w swoim posiadaniu. Niestety  bajońskie ceny na Ebayu odstraszają, a pojedyncze egzemplarze na rodzimym allegro czy olx to okazy powypadkowe: popękane, wybrakowane i odbarwione na pomarańczowo. Niedawno wypatrzyłam ofertę pewnej pani, która na sprzedaż miała aż dwa kampery, w tym jeden w świetnym stanie i rewelacyjnej cenie. Po przybyciu pojazd został rozmontowany na najdrobniejsze części do czyszczenia. Płyn do mycia naczyń, soda oczyszczona, szczoteczka do zębów i pieśń na ustach: „szczotka, soda, micha, ciepła woda, tak się zaczyna wielka przygoda, myję kamper bo wiem dobrze o tym, gdy go wymyję, pójdzie do gabloty!” – no może nie pójdzie, za duży jest. Tym razem zdechłych pająków nie znalazłam, ale była jedna mucha denatka. Kamper jest miejscami odrobinkę odbarwiony, ma też porysowaną przednią szybę. Zawiasy w mikrofalówce i lodówce nie są połamane ani popękane, ale są luźne, a drzwiczki wypadają samoistnie – zabezpieczyłam je taśmą klejącą, bo jeśli nie jesteś w stanie naprawić czegoś taśmą, to znaczy, że użyłeś jej za mało. Plastik tu i ówdzie wypaczył się, więc przyczepa wydaje dziwne odgłosy przy zamykaniu. Ogółem jestem zachwycona, bo jeszcze nie udało mi się wypatrzyć kampera w tak dobrym stanie.

Jak już wspomniałam, Magic Voyager był bardzo popularny, bo jego projekt był wyjątkowo udany. Mój kamper to 2w1 – autko można odczepić od przyczepy, a rozłożywszy dwie dodatkowe kanapy zyskuje się pick-up, który może przewieźć aż 6 lalek. Nie brakuje tu detali takich jak boczne lusterka, które u egzemplarzy używanych prawie zawsze są pogubione, pasów bezpieczeństwa, dźwigni do zmiany biegów czy kierownicy, która naprawdę się kręci. Sama przyczepa też jest wspaniała. Niezwykle podoba mi się jej prostota, nie jestem fanką kamperów-transformersów, które rozkładają się w tak dziwaczny sposób, że już wcale kamperów nie przypominają. Takie rozwiązania generują wiele problemów i czynią przyczepę bardzo nietrwałą, ileż to już połamanych kamperów widziałam na olx, oczywiście brak zawiasów nie przeszkadza w zabawie, a przynajmniej tak twierdzą sprzedający. Wnętrze przyczepy jest przytulne, jest łóżko, aneks kuchenny z otwieraną mikrofalówką i lodówką, umywalka z lustrem, nawet kuchenka z palnikami, która może zamienić się w grilla lub w …. toaletkę, w zależności od potrzeby sytuacji. W przyczepie jest mnóstwo miejsca dla lalek. Pod łóżkiem znajduje się również schowek na akcesoria, których ja niestety nie mam. Ostała mi się jeno kołderka.












Kamper wyposażony był w składany stolik i dwa krzesełka, komplet pościeli – kołderkę i poduszkę, a także zastawę stołową: dwa talerze, dwa kieliszki do wina, dwa komplety sztućców, tacę, świecznik oraz tekturki. Jakiś rok temu miałam okazję zakupić cały ten zestaw bez pościeli, ale tego nie zrobiłam, bo nie sądziłam, że kiedykolwiek trafi mi się kamper w dobrym stanie. Teraz pluję sobie w brodę, ale udało mi się skombinować zastępczaki. Stolik i krzesełka pochodzą od mojej kawiarni dla Barbie, zaś zastawa to część wyposażenia innego auta – tak, pojechałam po bandzie i sprawiłam sobie drugi samochód dla Barbie. Mam też świecznik nieznanego pochodzenia. Taca, to wyposażenie jednej z moich Skipper, podobnie jak napoje, a sprzęt grający dołączony był do pewnego stroju dla Skipper. Oczywiście w roli modelek obsadziłam lalki identyczne jak te, które posiadałam w dzieciństwie. Ten widok budzi bardzo miłe wspomnienia.







Kamper strasznie spodobał się Młodszej, która na jego widok aż krzyknęła z radości: „O, patrolowiec dla psiego patrolu”! Ma fazę na psiaki, więc Chase i inne szczeniaczki towarzyszyły mi przy ponownym montowaniu pojazdu i razem z Barbie udały się na wycieczkę. Co więcej, kamper ma ostatnio zwyczaj … przemieszczać się. Młodsza ewidentnie pożycza go sobie dla swoich psiaków. Młoda zaś stwierdziła, że na gwiazdkę trzeba było jednak poprosić Mikołaja o pełnowymiarowy kamper, a nie wersję mini dla Chelsea. Napisała już sprostowanie listowne do Świętego, a w międzyczasie pozwoliłam jej bawić się moim. 


Na koniec jeszcze mała anegdota. Wychowałam się na horrorach, a pierwszy obejrzałam po kryjomu przez uchylone drzwi będąc smarkiem może 5-6- letnim. Gdy mama mnie przyłapała stwierdziła, że na pewno będę miała koszmary, ale nic takiego nie miało miejsca – spałam jak niemowlę. Mama natomiast, choć horrory zawsze bardzo lubiła, bała się oglądać je sama, a ponieważ ja nigdy nie miałam problemu z odróżnieniem rzeczywistości od filmu, stałam się jej regularną kompanką od horrorów. Obejrzałyśmy chyba wszystkie, które oferowała lokalna wypożyczalnia kaset VHS, a do moich faworytów należał Powrót Żywych Trupów. Jedyne konsekwencje nieprzestrzegania dolnej granicy wiekowej ponosiły moje lalki, ale bez obaw, żadna nie ucierpiała, podobnie jak aktorzy w filmie. Wracając do mojej kwarantanny, która przypadła jakoś na początek wakacji. Choć rok szkolny się skończył, moja kuzynka uczęszczała na zajęcia z angielskiego w Empiku. Pod jej nieobecność miałam kategoryczny zakaz dotykania lalek, ale kto by tam go przestrzegał niepilnowany, prawda? Poniżej kilka zdjęć absolutnie niezwiązanych z czytanym właśnie akapitem.





Bawiłam się w najlepsze tym co moje i jej, a podczas pierwszego lockdownu koronawirusowego, gdy przerabiałam The Walking Dead hurtem, przypomniałam sobie jedną z moich ulubionych zabaw z cyklu „gdy nikt nie patrzy”. Otóż scenariusz zabawy był prosty: w mieście rozpętała się jakaś dziwna zaraza, która powoduje, że umarli wstają z grobów i pożerają mózgi żywych, a oni zaś raz ugryzieni też zamieniają się w żywe trupy. Moje Barbie akurat wybrały się na wycieczkę kamperem, gdy usłyszały niepokojące doniesienia w radio (radiu?). Po drodze zaobserwowały jak pogryziony klon Kena (nie miałam oryginalnego „only by Mattel”) próbuje dopaść uciekającą Midge i Skipper. Midge niestety została schwycona, a jej mózg zjedzony, ale moje Barbie zdążyły przyjść z pomocą Skipper (wiadomo – Skipper = moje wielkie marzenie, które się nie spełniło – oczywiście nie mogła paść ofiarą wygłodniałego klona-Kena-zombie). Barbie potrąciła klona Kena kamperem, a w momencie gdy Midge się przeistaczała w zombiaka, Skipper zdążyła wskoczyć do kampera i razem odjechały. Po drodze skończył im się prowiant, musiały więc przeszukiwać opuszczone domy narażając życie. Znalazły przy okazji fantastyczne ciuchy, buty i torebki – absolutnie niezbędne gdy się ucieka przed rozprzestrzeniającą się zarazą. Brzmi znajomo? Znaczy za wyjątkiem tych ciuchów, butów i torebek rzecz jasna. Ach, gdybym wtedy przyszło mi do głowy przelać to na papier, najlepiej w formie komiksu … ech. Postanowiłam odtworzyć tę zabawę. Gdy patrzę na rezultaty w postaci zdjęć, uderzają mnie dwie rzeczy: a) Głupek jest wyjątkowo udany w roli zombie, b) te stojaki to mogłam ja była pozdejmować z lalek gdy Superstar je przejechała kamperem …













8 komentarzy:

  1. Oj, pamiętam reklamy z tym autkiem. To również było i moje marzenie... Bardzo się cieszę, że spełniłaś swoje marzenie z dzieciństwa. To jest ogromnie przyjemne, takie spełnianie po latach. PS: Horror lalkowy nie taki aż straszny, krwi nie widzę ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze mam jedno z serii wielkogabarytowych, to mój dziecięcy domek - Barbie Furnished Townhouse 1987. Trzypiętrowy domek z windą i meblami, uwielbiałam go i z radością bym go sobie sprawiła, ale wydaje się to niemożliwe. W sumie to i o tym kamperze też tak myślałam, a jednak!

      Usuń
  2. Gratuluję spełnionego marzenia!
    Horror w wykonaniu Twoich lalek bardzo przypadł mi do gustu. Uwielbiam horrory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj bawiłam się przednio! Toy Story Ken, którego pieszczotliwe nazywam Głupkiem, świetnie się odnalazł w roli zombie :)

      Usuń
  3. Kamper pierwszs klasa. Ja też marzyłam o ppdobnym w dzieciństwie
    Dwa lata temu wyhaczyłam na starociach pociąg Barbie Travel Train dla chrześnicy mojego faceta. Była nim zachwycona.A tyle ile nad nim siedziałam to moje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam ten pociąg, z chęcią bym go przygarnęła, ale wszystkie egzemplarze jakie widziałam były potwornie odbarwione :( Nie dziwię się, że dzieciak był zachwycony!

      Usuń
  4. Ja i moje koleżanki z podstawówki też miałyśmy szalone pomysły bawiąc się lalkami. Najczęściej nasze Barbie lądowały na wyspie w dziczy i walczyły z tubylczymi plemionami. Zainspirowała nas "Dżana z dżungli". :) Jakoś nigdy do kampera mnie nie ciągnęło, ale chciałam mieć Ferrari i tylko na chceniu się skończyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To też ciekawy scenariusz zabawy! Zaś jeśli chodzi o Ferrari, to miałam je w dzieciństwie. Dostałam auto pod choinkę, jakież ono było piękne, białe i błyszczące! Aż sama sobie zazdroszczę. Ostatnio kupuję auta dla Barbie (w liczbie mnogiej), może i Ferrari mi się trafi :)

      Usuń

Stroje dla Barbie z lat 80-tych i 90-tych

  Ostatnim czasem miałam dużo szczęścia do perełek z lat 80-tych, moją kolekcję zasiliły cztery Fashion Play oraz lalka opętana (chyba jej...