Na święte krowy i krokodyle w Nilu! –
wykrzyknęłam na widok cudeńka, które właśnie wyjęłam z paczki. Czekając
na moją pierwszą „Christie” raczyłam się niezliczoną ilością jej zdjęć w
Internecie, ale żadne nie oddaje w pełni jej uroku. Marokańska Barbie
należy do serii Dolls of the World, ale mnie zdaje się być nie z tego
świata, niczym z „Baśni Tysiąca i Jednej Nocy”!
Marokanka jest jedną z tych lalek, które
rozpraszają mnie na tyle, że nie jestem w stanie stworzyć noty, mającej
ręce i nogi, że o jakiejś przyzwoitej stylistyce nie wspomnę. Wszystko
jest w tej lalce doskonałe, twarz, włosy, strój, od czego zacząć? Może
od tego, że od dawna planowałam kupno lalki o moldzie Christie 1987, ale
kandydatek było wiele. Wybór padł na Moroccan Barbie 1998, która na tle
wszystkich innych Christie wyróżniała się przede wszystkim
niespotykanie dla tego headmoldu jasną karnacją, której odcień jest
ciepły i przyjemny dla oka.
Facepaint Marokanki jest efektem pracy
natchnionego artysty, który nadał twarzy lalki wyrazu spokoju i
wewnętrznej harmonii. Patrząc na Barbie, ma się wrażenie, że skrywa w
sobie jakąś tajemnicę. Orzechowe oczy lalki zdają się być rozmarzone, a
zdobi je minimalistyczny makijaż. Oczy Barbie okala czarny eyeliner,
górna powieka pociągnięta jest blado różową opalizującą kreską, nad nią
zaś subtelny cień do powiek. Najmocniejszym akcentem facepaint’u są
wydatne usta muśnięte różową szminką. Ot niby niewiele, a efekt
zachwyca.
O marokańskiej kulturze wiem niewiele,
dlatego zapewne nie jestem w stanie w pełni docenić starań projektantów
oraz pracy, jaką włożyli by dobrze odwzorować strój lalki. Powiem tylko
tyle, że jestem nim zachwycona. Uwielbiam połączenie kolorystyczne,
jakie zastosowano, barwy są ciepłe i wyraziste, a egzotyczny wzór
tkaniny dopełnia dzieła. Bardzo cieszy mnie fakt, że strój zapinany jest
na zatrzaski, a nie okropny rzep, który ma to do siebie, że
niemiłosiernie szarpie materiał i zaciąga nitki, jeśli się z nim nie
obchodzi ostrożnie.
Barbie lubi błyskotki, ale Marokanka po
prostu opływa w złocie. Zdobią ją medaliony, kolczyki i słusznych
rozmiarów pierścień. Biżuteria znakomicie komponuje się z kostiumem, w
który wpleciono gdzieniegdzie złote elementy. Jednak moją ulubioną
częścią jej garderoby są … buty. Zarówno ich kształt jak i kolor jest
bajeczny!
Bardzo cieszy mnie mój nowy nabytek,
jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia i już mi się marzy mold Christie w
nieco ciemniejszym wydaniu. Podobnie jak w przypadku mojej Oriental,
jedna Afroamerykanka mi nie wystarczy, jednak tym razem za cel obrałam
sobie zdobycie ciemnoskórej trupki. Mam nadzieję, że mi się uda, bo o
ile na dostępność moich ukochanych superstarów nie mogę narzekać, to o
Christie dość ciężko jeśli zawęża się poszukiwania do Allegro i OLX.
Tymczasem Marokanka wybrała się ze mną w plener, a w miejskiej dżungli
spotkałyśmy … tygrysa!
Cudna <3
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń