Nieco ponad rok temu w moje ręce trafiła tajemnicza lalka, jak się później okazało, Takara Kimono Jenny 1986. Przy okazji jej identyfikacji, zwróciłam większą uwagę na zupełnie inną lalkę – Liccę. Licca-chan pojawiała się już wcześniej ilekroć wyszukiwałam informacji i zdjęć Takara Barbie. Ta urocza laleczka o mangowej buzi podobała mi się niezmiernie, ale miałam wrażenie, że nie pasuje do mojej kolekcji. Ostatecznie, pastelowemu dziewczęciu daleko było do długonogiej, zmysłowej Barbie, a jej sympatia, Haruto-kun, w niczym nie przypominał wizerunku umięśnionego samca alfa z żuchwą jak kowadło, jakim jest Ken, a jednak moja pierwsza Licca-chan właśnie przybyła, druga też, a kolejna niebawem zostanie wysłana. Ciekawe, jak to się człowiekowi zmieniają gusta i zapatrywania. A może … wcale się nie zmieniają?
W latach 90-tych Polsat emitował japońskie seriale animowane. Z zapartym tchem przyglądałam się perypetiom bohaterów Candy Candy oraz Tajemniczych złotych Miast, ale największą furorę zrobiła Czarodziejka z Księżyca, moje ukochane anime, którego do tej pory nie zdołały pobić takie hity jak Gintama czy Bleach. Specyficzna konwencja serialu polegająca na łączeniu scen brutalnych i humorystycznych fascynowała mnie, a nieporadność życiowa tytułowej bohaterki rozbawiała mnie do łez. Serial wciągnął mnie tak, że żadna, ale to żadna sprawa nie była tak pilna, że nie mogła poczekać tych 25 minut do końca odcinka. Dla większości moich rówieśników Czarodziejka była kreskówką, jak każda inna – dla dzieci, ale ja wychwytywałam w niej treści całkiem dorosłe, jak związek między dwoma panami Kunzite i Zoisite czy wojowniczkami Haruką i Michiru. Była Naru – lolita zakochana w dojrzałym mężczyźnie o podejrzanych powiązaniach, Fisheye o niesprecyzowanej tożsamości płciowej, czy Lead Crow i Aluminum Siren – wyzywająco ubrane wrogie wojowniczki. W serialu nie brakowało przemocy, którą Polsat początkowo próbował cenzurować choćby przez niewyemitowanie dwóch finałowych odcinków pierwszej serii. Stacja wprawiła tym widownię w niemałą konsternację, bo oto jednego dnia Usagi szykuje się do stoczenia ostatecznej batalii z Królestwem Ciemności, a następnego Królestwa Ciemności już nie ma, pojawia się nowy przeciwnik, a wojowniczki doznają niewytłumaczalnej amnezji.
Oczywiście Licca-chan nie ma nic wspólnego z Czarodziejką z Księżyca prócz kraju pochodzenia i dużych, okrągłych oczu i ogólnej uroczej estetyki. To słodka laleczka, którą z czystym sumieniem podarowałabym Młodej i Młodszej, gdyby jej importowanie było nieco prostsze i tańsze. Liccę ma się ochotę przytulić i otoczyć matczyną troską, taka jest urocza. Ponadto, Licca-chan posiada detalicznie skonstruowany życiorys, małe dziewczynki z łatwością mogą się z nią identyfikować – chodzi do szkoły, ma dużo młodszego rodzeństwa, którym się opiekuje, jej mama (Kayama Orie) jest projektantką mody, a tata (Kayama Pierre) jest z pochodzenia Francuzem i zajmuje się komponowaniem muzyki (a może jest dyrygentem?) i jak widać, przyjął nazwisko żony. Są dwie babcie, dziadków brak, pewnie są w pracy od rana do nocy mimo wieku emerytalnego. Dorosły Japończyk wstępuje w swoisty związek małżeński ze swoją pracą, której pozostaje wierny aż ich śmierć nie rozłączy …hmmm. Licca-chan ma też pieska płci żeńskiej o imieniu Pudding oraz dwa szczeniaczki Lime i Lemon oraz zdaje się kanarka czy innego pierzastego przyjaciela. Jej codzienne aktywności skupiają się na pomaganiu mamie w domowych obowiązkach. Licca podejmuje się też pracy dorywczej, do której młodzi Japończycy są zachęcani, ot takie nauki przedmałżeńskie. Licca-chan pracuje czasami w restauracji sushi, w kawiarni, w McDonaldzie, w sklepie zoologicznym. Była fryzjerką zwierząt oraz opiekunką w przedszkolu.
Liccę zakupiłam nową, zapudełkowaną. Pudełko jest maleńkich rozmiarów, a z każdej strony atakują nas japońskie krzaczki, aż trudno się skupić, ale po kolei. Z przodu znajdziemy ważną informację: LD-14 Waku waku shoppingu– jest to numer modelu i nazwa lalki po japońsku, która brzmi: Exciting Shopping. LD to skrót od Licca Doll, ale co do numeru nie jestem pewna. Pod symbolem LD-14 występuje kilka lalek, które różnią się też rokiem produkcji. Najwidoczniej, producent (Takara Tomy) powtarza symbole rok do roku, ale pewna być nie mogę, bo jeszcze nie udało mi się zlokalizować na pudełku roku produkcji i posiłkuję się w tym celu stroną 1999.co.jp. Skrót LD jest kluczowy podczas zakupu, ponieważ aukcje na japońskich portalach potrafią być mylące. Japońskie serwisy zakupowe oferują szeroką gamę produktów z linii Licca-chan, a obcokrajowiec może nabyć co tylko dusza zapragnie, od samych lalek, przez stroje, auta, meble, akcesoria drobne typu buty i wymienne kolczyki aż po wspaniałe domki. Na zdjęciach tych cudownych produktów prawie zawsze występuje lalka, można więc uwierzyć, że jest ona częścią oferty, szczególnie jeśli chodzi o sprzedaż strojów dodatkowych. Na youtube można spotkać recenzje rozżalonych kolekcjonerów, którzy sądzili, że kupują lalkę, a po otwarciu paczki okazało się, że to jedynie ubranie do niej. Dla ułatwienia sprawy, można posiłkować się następującymi skrótami: LD – Licca doll (kupujemy lalkę), LW – Licca wear (kupujemy strój), LG – Licca gadgets (?) (kupujemy akcesoria drobne). Oczywiście, te skróty nie pojawiają się na wszystkich produktach. Co się zaś tyczy opisów, to i na nie trzeba uważać. W wielu przypadkach portale informują nas co wchodzi w skład oferty, ale tłumaczenia z japońskiego na angielski bywają nieporadne, a i bardzo często brakuje jakiegokolwiek opisu, są tylko zdjęcia.
Długo analizowałam egzotycznie wyglądające pudełko Licci, na którym zamieszczony jest profil lalki, naturalnie po japońsku. Swego czasu uczyłam się tego języka intensywnie przez cztery lata, później pojawiły się dzieci i inne priorytety, na kurs nie starczyło już czasu ani siły. Język wypłowiał tak, że przeczytanie prostego tekstu wymaga wysiłku. Chcąc sobie ułatwić życie, zainstalowałam na telefonie dwie aplikacje, żadna się nie sprawdziła, sięgnęłam więc po słownik (papierowy) i wykminiłam tyle, ile wcześniej wyczytałam w Internecie – Kayama Licca urodziła się 3 maja (ups, przegapiłam urodziny), ma 11 lat, jest w piątej klasie szkoły podstawowej, a jej ośmioosobowa rodzina to mama, tata, siostry bliźniaczki i (roczne) trojaczki. Licca-chan jest troszkę impulsywna, ale to serdeczna i miła dziewczynka. Tłumaczenie profilu Licci tak mnie zmęczyło, że już mi się nie chciało wertować słownika rozszyfrowując instrukcję postępowania z lalką. Na szczęście producent zamieścił ilustracje, które są bardzo zabawne i pomocne i dzięki nim wiem, że Licci nie należy wystawiać na długotrwałe działanie promieni słonecznych, nie pozostawiać w pobliżu źródła ciepła (w domyśle – może się stopić), nie można suszyć jej włosów suszarką, a także najlepiej nie zmieniać oryginalnej fryzury, zwłaszcza gdy lalka ma włosy zakręcone w loki i upięte gumką. Jeśli zaś ktoś ma życzenie porozmawiać z Liccą, to na pudełku znajdziemy jej numer telefonu. Uwaga! Licca-chan ma przeraźliwie piskliwy głos. Zupełnie zapomniałabym o względach bezpieczeństwa – proszę nie połykać drobnych elementów i nie obwiązywać sobie szyi! Tak tylko wspominam, gdyby ktoś miał taką chęć…
No i będzie bardzo długi wpis, ale co zrobić, tyle informacji chciałabym w nim zawrzeć. Przejdźmy już może wreszcie do zawartości egzotycznego pudełka, w którym poza lalką znajdziemy szereg akcesoriów zapakowanych na modę japońską – każda drobna pierdółka ma osobną torebeczkę. Kto jadł kiedyś japońskie chipsy wie, że każdy chips potrafi być oddzielnie zapakowany! Ot i odkryłam sekret smukłych japońskich sylwetek – mnie też nie chciałoby się odpakowywać każdego osobno zapakowanego chipsa, każdego ciasteczka zamkniętego w jego własnej, osobistej torebeczce! Osobne torebeczki Licci zawierają parę różowych, gumowych butów na śmiesznym małym obcasiku (amerykańscy kolekcjonerzy określają je mianem Kitten-heel), materiałową torebkę z paskiem z koralików, papierową torbę zakupową oraz plik banknotów i kartę płatniczą. Licca-chan ma na grzywkę starannie zabezpieczoną celofanową osłonką, dwa mocowania utrzymują lalkę by się nie telepała w pudełku, jej wyswobodzenie jest dziecinnie proste, zupełnie jak u starej dobrej superstarki. Takara nie czuje potrzeby przestrzelenia potylicy lalki plastikiem, który później wystaje z głowy, kłuje i przeszkadza w czesaniu! Fuj!
Licca ubrana jest w uroczą, kwiecistą sukieneczkę, bardzo dobrze skrojoną i bardzo starannie odszytą. By ułatwić dziecięcym rączkom przebieranie lalki, sukienka rozcięta jest z tyłu na całej długości i spięta ogromnym rzepem! Ten rzep to jedyne co mi przeszkadza, ale jest to wyłącznie moja fobia i tylko ja zdaję się mieć z tym problem. Mimo to, zakupiłabym większość dostępnych na rynku strojów dla Licci bo są takie śliczne. Na Liccę nie będą pasować ubrania Barbie ani Skipper z ery superstar, jest od nich dużo niższa i ma filigranową budowę, ale bez obaw, jej asortyment strojów jest bogaty, jest w czym przebierać. Licca-chan, jako lalka japońska, ma oczywiście bieliznę. Tylko moja ukochana Barbie paraduje bez gaci i wstydu, ale to światowa kobieta, jej wszystko przystoi! We włosach Licca ma kokardkę zamocowaną na osobnej gumce! Można ją zdjąć bez obaw, że się fryzura rozwali. Licca-chan ma też kolczyki, urocze, dziecinne plastikowe i co najważniejsze – wyjmowalne! Można je wyciągnąć z łatwością i wymienić na inne, bo w sprzedaży dostępne są dodatkowe pakiety kolczyków. Czy to nie cudowne? Mattelu proszę o coś takiego dla Barbie, 2/3 moich winylówek straszy pustymi dziurami w uszach, że o dłoniach nie wspomnę. Proszę o reprodukcje kolczyków z lat 80-tych! No co? Pomarzyć można przecież.
Licca-chan ma przepiękne, gęste, jedwabiste włosy z toyokalonu (w dotyku jak saran, ale jakby odrobinę bardziej śliskie?) upięte w asymetryczną kitę i zakręcone w kiełbaskę, ma też idealnie prostą grzywkę. To właśnie fryzura i kolor włosów stanowi największą różnicę pomiędzy poszczególnymi modelami, bo malunek twarzy będzie bardzo zbliżony. Licca-chan typu playline będzie prawie zawsze miała fioletowe oczy z trzema kropkami, brązowy eyeliner i pięć rzęs. Szminka też będzie najczęściej różowa. Dla bardziej wtajemniczonych kolekcjonerów, którzy pragną urozmaicenia dostępne są lalki Licca Castle, które można kupić na terenie muzeum/tematycznego parku rozrywki poświęconego Licce. Licca Castle mieści się w Fukushimie (tak, tej Fukushimie), na pewno o nim kiedyś napiszę. Te lalki posiadają różne malunki twarzy, rozmaite headmoldy i są ogólnie cenione przez kolekcjonerów. Większość hardcore’owych zbieraczy Licci chce mieć własną zamkową Liccę. Albo wiele zamkowych Licc (hmmmm to straszne, imię Licca odmieniane przez przypadki i liczbę mnogą nie wygląda dobrze, taka refleksja).
Licca-chan to maleńka lalka, dużo niższa od Barbie, ale niech Was nie zwiodą pozory. To lalka świetnie wykonana i swoje waży. Artykulacja u poszczególnych modeli z różnych roczników może się różnić, ale moja posiada rotację głowy, którą może też przechylać na boki, ręce i nogi zginają się w stawach w ciekawy sposób – Licca ma w kończynach zamocowane druty. Trzeba się do tej zginalności przyzwyczaić, ale jest to dobra opcja dla tych, którzy podobnie jak ja, nie lubią widocznych stawów. Licca ma również skrętną talię. Lalka wykonana jest z elastycznego, matowego winylu, tylko jej tors jest twardy. Jej stópki mają wyraźnie zaznaczone palce, może nosić płaskie obuwie oraz obcasy. Głowa lalki jest nieproporcjonalnie duża, ale to ma jej dodać uroku dziecinności, nawet Skipper wygląda przy niej poważnie. Licca-chan to idealna lalka dla mnie, bo łączy w sobie typowo japońską słodkość oblicza i solidność Barbie z lat 80/90-tych.
Tyle chciałabym napisać o tej maleńkiej laleczce, ale post jest już i tak niemożliwie długi, a mnie nadal brakuje jeszcze wiedzy na jej temat. O Licce będzie na moim blogu dużo, już nie mogę się doczekać kiedy dotrze kolejna lalka, ale bez obaw, Barbie nadal pozostaje moją ulubioną lalką, nic jej nie zagraża. Barbie ma się w mojej kolekcji lepiej niż kiedykolwiek bo przeczytawszy biografię Ruth Handler zapragnęłam zgłębić nieznane mi do tej pory terytorium – reprodukcje vintage! Na oryginalne vintage nie mam na razie ambicji ani środków, a reprodukcje są piękne, wyglądają świeżo, mają czyste ubranka. Wiem, że apetyty rośnie w miarę jedzenia i pewnie kiedyś zapragnę prawdziwej, oryginalnej starowinki, ale póki co – Solo in the Spotlight szykuj się!
Niestety, wciąż musze zadowalać się jedynie oglądaniem zdjęć - jako fanatykowi azjatyckich klimatów niezmiernie mi się ta panienka podoba <3 Ma fantastyczne włosy i ciuszki - jest po prostu przeurocza. U mnie pękanie kątów oczu przeszło w okropny światłowstręt, zapalenie spojówek i brzegów powiek (zapewne po branym przez 1,5 miesiąca antybiotyku, ehh...)/Wiktoria
OdpowiedzUsuńSerdecznie Ci współczuję :( tak długo już się z tym zmagasz. Mam nadzieję, że już naprawdę niedługo Ci przejdzie.
UsuńCo do lalki, to muszę przyznać, że ją bardzo lubię. Jest słodka i taka uroczo pastelowa :)
Oj tak, Licca jest słodka jak pączuś. :) Jakoś mnie póki co nie ciągnie do tej lalki, ale lubię ją oglądać na blogach. Za to marzy mi się Ruruko, tylko cena zniesmacza. Tak na marginesie, z Liccą mam wspólne urodziny. :) Ogromnie podziwiam świetne wykonanie tej lalki i dbałość o każdy detal, no ale w końcu to Japończycy, oni tak mają. Druty w kończynach kojarzą mi się z Fleur o ciałku baleriny. Zrobiłaś dziewuszce cudny pokoik! Też oglądałam te wszystkie anime. Chyba najbardziej lubiłam Generała Daimosa. I zawsze kibicowałam tym złym, hehe. Zdaje się, że w oryginale Sailorek seiyuu Fisheye to facet. Lubiłam też Fiore z filmu. Jego wygląd posłużył mi jako inspiracja dla elfów w mojej pierwszej książce.
OdpowiedzUsuńOoo to w takim razie, składam spóźnione życzenia urodzinowe! "Życzę Ci dużo zdrowia, radości i lalek :) Ruruko jest śliczna, zupełnie inne klimaty niż Licca, wydaje się być taka poważna, to lalka dla starszej klienteli, mam nadzieję, że kiedyś uda Ci się ją dodać do swojej kolekcji :)
UsuńCo się zaś tyczy Licci, to muszę powiedzieć, że jest świetnie wykonana! Ten pokoik to najmniejszy dostępny na rynku domek Licci, będę go niebawem opisywać na blogu.
Generała Daimosa pamiętam jak przez mgłę, ale najbardziej zapadły mi w pamięć te "pekaesy" - jakby to powiedziała Kasia Figura w Kilerze - "Są boskie!"
Fisheye to chyba rzeczywiście facet, no ale przekonamy się niebawem, bo na Netflixie ma się pojawić film pełnometrażowy bazujący na serii z Dead Moon Circus. To nowa animacja, jak dobrze rozumiem, kontynuacja serialu w nowej wersji bardziej zbliżonej do mangi. Obejrzałam pierwszą i chyba drugą serię, ale nie powaliła mnie na kolana. Nie jest tak zabawna jak serial z lat 90-tych. Mimo to obejrzę, z ciekawości. Natomiast stare filmy pełnometrażowe mi się podobały, szczególnie ten, o którym piszesz.
Zdecydowanie, Licca jest przesłodką laleczką, obok której nie można przejść obojętnie. A dopracowanie wszystkich szczegółów i detali, staranne wykonanie całości powinno dać co niektórym (mattelowi) firmom produkującym zabawki, do myślenia. Bo można wykonać coś pięknie.
OdpowiedzUsuńZgadzam się! Licca jest dowodem na to, że nadal można produkować lalki z winylu, solidnie wykonane, zginalne w subtelny sposób, bez obnażonych stawów łokciowych i kolanowych. :)
UsuńKurczaczki, jaka ona śliczna! Zapragnęłam i ja takiej... Ratunku! Ten pyszczek, to ciałko! Myślę, że na Twojej półce wygląda idealnie i wpasowała się znakomicie. Czarodziejkę z Księżyca i ja bardzo lubiłam... Ach... Wspominam z sentymentem <3
OdpowiedzUsuńPyszczek uroczy, a ciałko istotnie solidnie wykonane, szybko się przyzwyczaiłam do artykulacji i teraz bardzo mi się podoba. Winylowe lalki to jest to! :)
UsuńAch Czarodziejka z Księżyca, każdy odcinek widziałam po kilka razy, a nadal potrafię się tarzać ze śmiechu!
Mnie ta buźka zachwyciła kilka lat temu gdy zobaczyłam ją na Instagramie. Nawet widziałam podobną (chyba jakiś klon) w kiosku szpitalnym parę lat temu i do dziś żałuję ze nie kupiłam:( Zazdroszczę ci posiadania takiego cuda.
OdpowiedzUsuńA dziękować, dziękować :) No szkoda, że tego klonika jednak nie złowiłaś, ale może po prostu czeka na Ciebie gdzieś oryginał :) PlazaJapan i Hobbylink Japan mają ceny rynkowe, nie są zawyżone. Przesyłka pocztą to jakieś 10-11 Eur przesyłką rejestrowaną (jest jeszcze nierejestrowana, tańsza, ale tej nie polecam), więc tragedii nie ma. Przy przesyłce pocztą jeszcze nie miałam sytuacji, by mi celnicy naliczyli opłaty celne, ale trzeba się uzbroić w cierpliwość. Exciting Shopping przybyłą w 2 tygodnie czyli o czasie, ale Yumekawa Unicorn była moooocno spóźniona - dokładnie miesiąc szła pocztą, przy czym status przesyłki przez bite 4 tygodnie się nie zmienił.
Usuń