W zeszłym roku przedstawiłam Wam
historię pewnej trupki z OLX, w której dopatrzyłam się Magic Moves Taiwan.
Denatka przybyła brudna i ubrana w jakąś szmatę, na głowie miała jeden wielki
kołtun i wyglądała na zepsutą, więc zafundowałam jej zabiegi w spa, turnus
rehabilitacyjny oraz błękitną kreację z lat 80-tych i teraz to już nie żaden
trup tylko jedna z moich ukochanych lalek. I gdy tak nawijałam jej włosy na
słomki od napojów obiecałam sobie, że wkrótce obok niej na półce w stanie jej
siostra z Filipin i, że będzie to nówka sztuka albo prawie. Rzeczywistość
zweryfikowała moje zamiary, bo albo ja nie miałam szczęścia, albo Filipinki
występują w naturze znacznie rzadziej niż Tajwanki. Te kandydatki, które
sprostały moim wysokim wymaganiom były niekompatybilne z portfelem, ale w końcu
znalazłam egzemplarz, który uznałam za rozsądny kompromis pomiędzy tym co chcę,
a tym co mogę. Kompromis polegał na tym, że to kolejny trup z dziurami po
biżuterii i szeregiem innych mankamentów, ale za to obuty, odziany w oryginalny
strój i całkiem sprawny.
Moja MM z Filipin całymi
miesiącami wisiała na eBay’u i mimo kompletnego stroju i sprawnego mechanizmu
nikt jej nie chciał, bo Barbie przedstawiana na zdjęciach wymagała trochę
pracy, a jej stopy były nieco nadgryzione. Zaśmiałam się w duchu przypominając
sobie pożarte stopy mojej pierwszej Midge i przygarnęłam lalkę. Jakaż ona była
utytłana! Kurz zdawał się być jej najbliższym kompanem przez ostatnie dwie
dekady! Pstryczek na plecach zakleiłam taśmą klejącą i chwyciwszy szczoteczkę
do zębów w dłoń zaczęłam szorować. Cały czas obawiałam się, że głowa jej się
urwie – zaczep w szyi jest strasznie luźny. Pod ciężarem włosów zawiniętych na
słomki, głowa lalki opadała w tył bezwładnie lub wykonywała obrót wokół własnej
osi niczym w Egzorcyście! Ciut makabryczne. Ponad to, okazało się, że ktoś
próbował Barbie wykonać plastykę nosa – blizny pooperacyjne przykrył kurz, a
kąpiel je obnażyła. Ale wierzcie mi, że gdy lalka była już czysta, strój
wyprany, a słomki zdjęte z włosów, moja radość była pełna i niczym nie zmącona.
Mam jakąś słabość do lalek po przejściach, a poza tym, Magic Moves to jedna z
moich absolutnych faworytek spośród całego, bogatego wachlarza lalek, które
Mattel wypuścił na rynek przez te 60 lat historii Barbie. No i jest to ta
wymarzona Filipinka, na którą od dawna czaiłam się niczym hiena na surykatkę!
Strój mojej Filipinki jest w
całkiem przyzwoitym stanie. Składa się z kilku odrębnych części: błyszczącego,
opalizującego body ze srebrną stójką, wąskiej, ołówkowej spódnicy ze skromnym
rozcięciem z tyłu, paska nawiązującego do stójki oraz peleryny obszytej futerkiem,
które po latach zaniedbania zmechaciło się trochę bardziej niż bym sobie tego
życzyła, ale efekt jest! Wreszcie moja MM może zrzucić kaptur z głowy niczym w
scenie z hollywoodzkiego przeboju kinowego! Poza miśkiem, którym obszyta jest
peleryna, reszta stroju trzyma się bardzo dobrze, opalizujący nadruk się nie
łuszczy, tylko błyszczy jak mu przykazano, całość jest pięknie odszyta i zapina
się na zatrzaski. Uwielbiam ten strój!
Dla porównania wyciągnęłam z
witrynki moją MM z Tajwanu i po jakichś 10 minutach błogiej zabawy mechanizmem
obu lalek, poczęłam studiować ich twarze. Niewprawne oko zauważy, że lalki są
kompletnie różne! Ja się nie będę rozwodzić nad różnicami typu high i low
color, każdy widzi je sam, gdy lalki postawi się obok siebie, a i inni dokonali już sprawniejszych porównań. Ja jedynie powiem,
że gdy na nie patrzę, kreują się przede mną dwie całkowicie różne postacie.
Tajwanka, to urocze dziewczę o cukierkowym uśmiechu i wielkich źrenicach,
którymi na świat patrzy przez pryzmat młodzieńczej naiwności. Filipinka to
kobieta z bagażem doświadczeń, przebojowa i niezależna. Uśmiecha się zdawkowo i
z lekką kpiną (w oczy rzucają się jej ostro zarysowane brwi), a na świat patrzy
z dystansem. Tak oto je sobie wyobrażam.
Teraz obie siostry MM stoją obok
siebie dumnie w pierwszym rzędzie w witrynce i ściągają mój wzrok ilekroć po
coś wchodzę do tego pokoju – wprost nie mogę się na nie napatrzeć!
Uwielbiam Twoje zdobycze z lat 80. Lalka przepiękna, przywróciłaś jej blask godny gwiazdy!
OdpowiedzUsuńMoje ulubione wpisy na Twoim blogu są właśnie o Super Star z czasów złotej epoki.
Dziękuję :):):) Barbie z lat 90 są świetne, takie kolorowe i szalone, ale najbardziej lubię poprzedzającą je dekadę, pełną elegancji i klasy. To najwspanialsze moim zdaniem lalki.
UsuńCudna, sprawiłaś, że wygląda jak gwiazda filmowa.:) Lalki po przejściach to lalki z duszą, aż ma się wrażenie, że się uśmiechają gdy się o nie zadba.
OdpowiedzUsuńTo prawda, choć ona ma specyficzny uśmiech. I tak to jedna z moich ulubienic.
UsuńWspaniałe ją odrestaurowałaś! To przepiękna panna, prawdziwa ozdoba Twojej kolekcji.
OdpowiedzUsuńStrój, włosy, boski uśmiech...to sprawia, że z przyjemnością się na nią patrzy.
Obie dziewczyny, choć takie podobne, tak się różnią. Cudne!
Zgadzam się z Tobą - one są całkowicie różne. Strój MM też bardzo mi przypadł do gustu - składa się z kilku oddzielnych części i nie ma w nim ani odrobiny różu (choć ten kolor też lubię).
UsuńTo prawda, każda z MM jest inna. Tajwanka niewinna i słodka, Filipinka z dozą cynizmu. Trochę tak jakby mieć obok siebie słynne gwiazdy: Veronicę Lake i Gretę Garbo. Obie są piękne, choć Filipinka bardziej przyciąga mój wzrok. :)
OdpowiedzUsuńJa dokładnie tak samo widzę te dwie lalki. Co do preferencji to nie mogę się zdecydować którą z nich lubię bardziej. Właśnie dlatego musiałam mieć obie :)
UsuńObie są przepiękne. Gratuluję, że udało Ci się je zdobyć. Sama nie wiem, która bardziej mi się podoba. :)
OdpowiedzUsuńJa też nie wiem która z nich jest ładniejsza, ale cieszę się z obu :)
UsuńPrzepiękne perełki :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :):):)
UsuńAch ten zadarty noseczek ^_^ jak ja lubię ten dawny mold Mattela ^_^
OdpowiedzUsuńTo mój ulubiony mold, więc wiem co masz na myśli :)
Usuń