Jakiś rok temu w moje rączki
trafiły dwie lalki sponiewierane okrutnie i odarte ze swych pięknych kreacji i
wspaniałej biżuterii. Niegdyś dwie wielkie gwiazdy Mattel’a, Magic Moves i
Peaches’n Cream przedstawiały teraz obraz bardzo smutny, a kurz i brud, które
zapewne towarzyszyły im przez ostatnie dwie dekady zniekształcały ich rysy.
Lalki, obie wyprodukowane na Tajwanie, doprowadziłam do porządku, ale choć to
moje ulubienice, nie byłam z nich w pełni usatysfakcjonowana, bo brakowało im
tej kwintesencji, która przejawiała się w całościowej stylizacji. Po krótce,
bez swoich strojów to już nie było to samo. Na szczęście obie panie produkowane
były zarówno na Tajwanie jak i na Filipinach, więc postanowiłam albo dokupić im
same stroje, albo odziane w nie ich filipińskie siostry. Z Magic Moves poszło
mi łatwo, ale Peaches przysporzyła mi sporo trudności. O Filipinki bardzo
trudno, a i drogie są pierońsko, zaś aukcje samych brzoskwiniowych sukienek
najczęściej odrzucałam ze względu na ich stan. Wreszcie wypatrzyłam na OLX
Brzoskwinkę w pełnym rynsztunku, no poza butami, ale wahałam się przez chwilkę,
bo była to kolejna Tajwanka. Na jej korzyść przemówiła kompletna biżuteria, w
tym kolia, która absolutnie nie miała prawa się nie zgubić. Nie dubluję lalek,
ale mówimy o lalce absolutnie wyjątkowej. Ot więc moja druga Peaches’n Cream
1984.
Po wyjęciu Peaches z paczuszki
ucieszyłam się, bo okazało się, że wcale nie jest taka sama jak moja pierwsza
Brzoskwinia. To jest jednak logiczne. W tamtych czasach farbę na twarz lalki
nanoszono ręcznie, za pomocą szablonów, więc poszczególne lalki mają prawo
różnić się od siebie. Tak jest też w tym przypadku. Rzęsy u dolnej powieki
drugiej Brzoskwini są wyraźniej zaznaczone, za to eyeliner jest subtelniejszy.
Inne jest też nasycenie barw jej makijażu – cień do powiek drugiej Peaches jest
mocniejszy, ale i jego barwa jest cieplejsza. Szminka jest w zasadzie taka
sama, ale drugiej Brzoskwini nałożono na policzki więcej różu. Kolor włosów
jest bardzo podobny, ale trochę inaczej wszczepiono je nad czołem – gęściej i
niżej. Włosy drugiej Peaches nigdy nie były czesane, przybyła do mnie z lokami
nadal z oryginalnym skrętem, ale były strasznie zaniedbane, wyglądały źle i
były brudne. Żal mi było tu ingerować, bo wiedziałam, że cokolwiek zrobię,
zniszczę bezpowrotnie fabryczne uczesanie, ale cóż było zrobić. Po wymoczeniu
włosów w płynie do zmiękczania tkanin okazało się, że to burza nieokiełznana!
Nie jestem do końca zadowolona z finalnego wyglądu pukli, popracuję nad nimi
jeszcze, ale nie mogłam się doczekać by ją pokazać na blogu.
W odmętach splątanych loków Barbie
znalazłam kilka niespodzianek –po pierwsze wydobyłam z nich dwie oryginalne
spinki do włosów. To było miłe zaskoczenie, bo nie dostrzegłam ich na
zdjęciach. Jak już wcześniej wspomniałam, biżuteria lalki była w komplecie,
cieszyły mnie oczywiście kolczyki i pierścionek w stylu wczesnych lat 80-tych,
ale najbardziej kolia, która jest rzadkością. Jej zapięcie to dwa nachodzące na
siebie haczyki, a sam naszyjnik jest bardzo delikatny. Nic więc dziwnego że
większość używanych lalek go nie posiada. Buty moja Brzoskwinka posiada
zastępcze, ale nawet pasują do stroju.
Obawiałam się co do stanu
brzoskwiniowej sukni, ale zaufałam sprzedawczyni, która szczerze przedstawia
wszelkie wady lalek i ich strojów, które oferuje. Kreacja jest w bardzo dobrym
stanie. Ogółem lalka wygląda tak, jakby wyjęto ją z pudełka, pobawiono się nią
chwilę po czym rzucono ją w kąt i zapomniano o niej całkowicie. Sukienka uszyta
jest z materii delikatnej i podatnej na uszkodzenia. Nietrudno pozaciągać czy
podziurawić zwiewną tiulinę, ale za to kreacja wygląda lekko i bardzo
romantycznie. Suknia jest też bardzo gustowna, a efektu dopełnia opalizujący
biały gorset, który z kolei ma tendencję do pękania, jak to materiał sztuczny
potrafi. We włosy lalki wplątany był również czerwony paseczek zdobny w
kwiatek. Paseczek wiązany jest na kokardkę, więc i jego używane lalki zazwyczaj
nie mają. Barbie powinna posiadać również dwa boa, ale ostał się tylko jeden.
Boa posiadają metalowe zatrzaski, za pomocą których można je połączyć i
przymocować do sukni dodając jej falbanek.
A oto i moje obie Brzoskwinki.
Bardzo jestem z nich zadowolona i z żadnej nie chcę zrezygnować. Podoba mi się,
że są różne i inaczej ubrane. Pierwsza Brzoskwinka to wdzięczna modelka i już
kilka razy prezentowała współczesne kreacje Mattel’a, co myślę będzie nadal
robić, bo gdy obie fotografowałam już sobie w głowie układałam kolejny post z
jej udziałem. Czekają na nią dwa ciekawe współczesne dwupaki, które wkrótce
zaprezentuję.
Ależ cudne są obie, najlepsze lata Mattela. I te włosy!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Tasha
Zgodzę się z Tobą, pierwsza połowa lat 80-tych to najlepszy okres dla Barbie, tyle wtedy Mattel wydał cudowności, lalki były takie eleganckie, a Peaches'n Cream jest tego świetnym przykładem. Pozdrawiam Cię również :)
UsuńObie piękne, ale nowa Brzoskwinka zachwyca makijażem i fryzurą, a sukienka - marzenie.
OdpowiedzUsuńTa sukienka od dawna chodziła mi po głowie i choć aukcji samego stroju jest na eBay'u wiele, to jednak często widuje się je w kiepskim stanie, a cena powala na kolana kopniakiem w brzuch! Tym razem mi się poszczęściło.
UsuńCudowne! Po prostu cudowne! W przypadku nowej lokatorki domyślam się, jak bardzo muszą cieszyć te wszystkie detale stroju, które udało jej się zachować. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) I ja się nimi zachwycam, razem prezentują się całkiem uroczo. Bardzo się cieszę z sukni, boa i całej reszty szpargałków, z naszyjnika w szczególności. Do tej pory nie wiem jak to się stało, że się nie zgubił.
UsuńTo jedna z najbardziej klasycznych Barbie moim zdaniem. Uwielbiam ten styl malowania buzi z lat 80. Wtedy wszystko było oszczędniejsze, za to stroje iście królewskie - połyskliwe tworzywa, tiule i koronki. W dodatku nowa Brzoskwinka ma śliczne loki.
OdpowiedzUsuńOj tak, muszę się z Tobą zgodzić - w tej prostocie tkwi cały urok. Stroje też w tamtych latach zachwycały. Na przykład w brzoskwiniowej sukni nie ma żadnych fajerwerków, ale jest elegancja. Loki wyszły trochę szalone, ale cieszę się, że Ci się podobają :)
UsuńAch, jak miło oglądać dziewczęta z tamtych lat! Pięknie je odrestaurowałaś, we dwie prezentują się olśniewająco. Moją brzoskwinkę możesz zobaczyć tutaj https://plastikuczar.blogspot.com/2012/10/peaches-and-cream-barbie-1984.html Też pochodzi z Taiwanu. Mieszka u mnie i Malezyjka, ale nie doczekała się, póki co, żadnej sesji...
OdpowiedzUsuńO znam ja Twój egzemplarz doskonale! Prawdziwa piękność, włosy jak jedwab, rzęski ma malowane podobnie jak moja Brzoskwinia numer 1 - dyskretnie i brązem. Jej cień do powiek też jest podobny - niebieski, moja Peaches 2 posiada cień bardziej wpadający w fiolet. Prawdziwego miałaś farta, że wśród kilku lalek znalazłaś właśnie ją i to z suknią, boa i butami! Te ostatnie są bardzo trudne do zdobycia. Ciekawa jestem Twojej Malezyjki, bo je widuje się rzadko, będę jej wypatrywać.
UsuńAbsolutnie przepiękna! Jestem nią zachwycona. Od dawna marzę o własnej Brzoskwince :) a Twoja jest doskonale zachowana.
OdpowiedzUsuńKolekcjonerzy nie bez powodu ją tak kochają, a ja mogę Ci ją jedynie gorąco polecić. Z drugą Brzoskwinką mi się poszczęściło, była w bardzo dobrej kondycji. Ta pierwsza była brudna i skołtuniona, ale bardzo łatwo wydobywa się z nich piękno.
UsuńCiekawe są takie porównania. Obie lalki piękne <3
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Bardzo je lubię. Zazwyczaj takich porównań nie robię, bo nie dubluję lalek, ale dla niej zrobiłam wyjątek.
UsuńPrzepiękne panny!
OdpowiedzUsuńDruga rzeczywiście wygląda jak wyjęta z pudełka, jak milion dolarów!
Tyle aukcji na eBay'u przeszło mi koło nosa, aż ją wreszcie znalazłam na naszym rodzimym olx! Pofarciło mi się :)
UsuńPamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, moja koleżanka miała tę brzoskwinkę - bardzo mi się wtedy podobała... Oj bardzo... Super masz zdobycze :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Ja brzoskwinki w dzieciństwie nie znałam, inaczej też by mi się bardzo podobała :)
UsuńWłaśnie nauczyłam się słowa "tiulina", którego wcześniej nie znałam :D Jaka to przyjemność znaleźć na polskim serwisie sprzedażowym perłę, której nikt nie zauważył - wypowiedzieć się nie da. A jesli jeszcze daje się ona doprowadzić do stanu nieomal fabrycznego, to już i o zapudełkowanej na głucho wersji można zapomnieć i wcale jej się nie chce ;)
OdpowiedzUsuńSama się sobie dziwię, że choć chwilę się zastanawiałam nad jej kupnem zamiast natychmiastowo wyciągnąć po nią łapki. Strasznie by mi było żal gdyby mi ją ktoś sprzątnął sprzed nosa. Istotnie, teraz gdy ją mam w witrynce to wcale mi nie tęskno do pudełkowej :)
UsuńObie sa piekne <3 ja zdecydowanie lubie dublowac lalki a niektore mam po kilka :) Wiekszosc i tak sie rozni znacznie od siebie bo tak jak piszesz w zaleznosci od kraju i osoby malujacej byly inaczej malowane.
OdpowiedzUsuńJa mam kilka ale chyba zadnej z Taiwanu ale za to z Philipin i Malezji. Ta z Malezji jest najbardziej inna.
Och jak ja bym chciała Filipinkę, czaję się i czaję, ale w końcu może się uda. Podobnie jest z Crystal Barbie.
UsuńNa pewno sie uda <3
Usuń