Wszystkie swoje wpisy tytułuję w sposób katalogowy – nazwa lalki i rok produkcji. Gdybym jednak miała odejść od tego szablonu, to dzisiejszy post nazwałabym „Solo in the Spotlight- historia smutnej lalki”. Dziwne, że nigdy nie myślałam o niej w ten sposób, ja postrzegałam Solo jako lalkę pogrążoną w zadumie, spokojną, może troszkę znudzoną. To właśnie Slavka, osoba nielalkowa zwróciła moją uwagę na to, że Solo jest po prostu smutna… piękna, ale i smutna i tak odmienna od moich zawsze uśmiechniętych superstarek.
Przyjrzałam się Solo wnikliwie i pojęłam, że jest ona odzwierciedleniem mojego własnego stanu emocjonalnego. Z zakupem jednej z reprodukcji vintage Barbie nosiłam się już od półtora roku, ale właśnie teraz zdecydowałam, że jej potrzebuję, najlepiej Solo in the Spotlight lub Enchanted Evening. Cóż, kolekcjonerzy lalek, to nie wiecznie radosne stworzenia, których życie toczy się wesoło i skupia na zabawie lalkami. Mamy problemy, jak cała reszta świata. Z problemami się uporam, są sytuacją przejściową. Miną. Pewnie zastąpią je nowe zmartwienia. Ważne by proporcje między chwilami przykrymi i radosnymi były zachowane z przewagą tych drugich. Co zaś się tyczy Solo in the Spotlight, to smutna czy też po prostu zadumana, jest ona piękna i tego odmówić jej nie mogę.
Barbie vintage ma specyficzną urodę i nie wszystkim się ona podoba. Ba! Ja sama za nią nie przepadałam, chyba po prostu musiałam do niej dojrzeć. Barbie vintage jest wyniosła i ma charakter. Jej reprodukcje z lat 90-tych mają nieco złagodzony wyraz twarzy. Podobnie jest z niedawną repro Superstar ’77 w wersji blond – oryginał ma po prostu iskrę w sobie, taka zadziorna z niej kobitka. Reprodukcji brak wyrazu i nie potrafię uchwycić gdzie Mattel popełnił błąd, może to brwi? W każdym razie raczej jej sobie nie sprawię, za to potrzebuję oryginału, pilnie. Zresztą, ilekroć Mattel wypuści repro jakiejś superstarki, czuję, że czegoś jej brak. Peaches’n Cream czy Dream Date odwzorowują swoje pierwotne wersje, ale według mnie to już nie to samo.
Pewnie kolekcjonerzy, którzy w dzieciństwie zetknęli się z Barbie vintage podobnie myślą o jej wypustach z lat 90-tych. Tym bardziej, że ponoć oryginalna forma odlewcza pierwszej Barbie zaginęła lub uległa zniszczeniu, więc odtworzenie dokładnie takiej samej lalki nastręcza trudności. Nie wiem ile w tym jest prawdy, powiem jedynie, że mnie osobiście reprodukcje się bardzo podobają. Wyglądają świeżo, mają niewypłowiały malunek twarzy, że o przystępnych cenach (a przynajmniej możliwych) już nie wspomnę. Szczególnie ten ostatni czynnik sprawia, że reprodukcje vintage są takie popularne. Ja najczęściej widuję właśnie Solo lub Enchanted Evening, podobają mi się obie.
Solo in the Spotlight to tak naprawdę podwójna reprodukcja, bo lalka oraz jej strój sprzedawane były osobno. Sama lalka prawdopodobnie bazuje na Barbie #6 lub #7, które od #3- #5 różnią się kształtem żuchwy (jest ona bardziej kwadratowa). Ja wiedzę na temat vintage posiadam bardzo niewielką, ale wydaje mi się, że wcześniejsze wersje, jeśli posiadały niebieski cień na powiekach, to w znacznie bardziej skąpych ilościach. Za to ich szminka była czerwona, taka jak u Spotlight, a nie koralowa, co było bardziej powszechne u #6 i #7. Z drugiej strony czerwona pomadka bardziej pasuje do wieczorowej kreacji, którą ma na sobie Barbie, czyż nie?
Solo ma piękne, mięciutkie, saranowe włosy bez śladu klejgluta. Reprodukcja Solo dostępna była w wersji blondynki i brunetki. Obie są przepiękne. Postawiłam na brunetkę, bo planuję zakupić wersję repro pierwszej Barbie, tej z białymi tęczówkami i ją koniecznie potrzebuję z włosami blond. Nie wiem czemu, lecz ilekroć zamknę oczy i pomyślę o Barbie #1, to jest ona zawsze i niezmiennie blondynką, choć wypuszczono ją również z ciemnymi włosami. Patrząc na twarz Solo, trudno jest mi w niej dostrzec „nastoletnią modelkę”. Wydaje mi się, wraz z mijającym czasem Mattel próbuje odmłodzić Barbie. Dla mnie vintage wygląda starzej niż superstar, ale słyszałam też i opinie kolekcjonerów, którzy wychowali się na Generation Girl i dla nich to superstar wygląda staro. A gdyby je wszystkie przyrównać do Millie? Ta to dopiero wygląda jak przedszkolak w tym zestawieniu.
Solo ma w sobie coś wręcz zalotnego – maleńki, zadarty nosek, usteczka zebrane w uroczy dzióbek, jakby chciały złożyć całusa na policzku Kena. Charakteru natomiast przydaje jej mocny eyeliner, który zlewa się trochę z rzęsami lalki, ciekawy zabieg wynikający chyba z ograniczeń technologicznych. Brwi moja Solo ma bardziej jak u wersji począwszy od #3. Pierwsze dwie panie mają takie ostro narysowane brewki. Wiem, że #1 jest bardzo cenna, ale powiem szczerze, że zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie późniejsze wersje. Te brwi! No i przechodzimy do oczu, które, jak mawiają, są zwierciadłem duszy. Te oczy są … smutne? Zadumane? Znużone? Senne? No właśnie, jakie one są według Was?
Jeśli chodzi o ciało, to Solo ma bardzo podstawową artykulację. Ręce i nogi poruszają się w przód i tył, bez odchylania na boki. Głowa kręci się wokół własnej osi, lecz nie przechyla się. Solo nie posiada skrętnej talii. Mimo braku zginalności, w lalce wyczuwa się dobrą jakość wykonania. Barbie do najlżejszych nie należy. Ma do tego przepięknie wyprofilowane łydki i wypielęgnowane dłonie i stopy. Zdjęłam rękawiczkę, a tam pomalowane paznokcie! Stopy Barbie są wręcz stworzone by nosić szpilki. Gdyby ją przebrać w Garden Party czy Suburban Shopper, byłaby z niej prawdziwa Żona ze Stepford. No i po raz kolejny vintage Barbie jawi mi się nie jako nastolatka, lecz jako kobieta zamężna z trójką dzieci.
Garden Party Fashion |
Suburban Shopper fashion |
Przechodzimy do odziewy! Całkiem zacnej! Choć uszytej z dziwacznego
materiału, bardzo plastikowego w dotyku. W ogrodzie wokół wykuszu zasadziłam
róże na pniu, które niekiedy targa silny wiatr. Naprawdę, w moich okolicach
przy mocnych powiewach dachówki lecą z dachu (mnie samej przydarzyło się to już
dwa razy). Róże mają elastyczne pnie, potrafią wręcz położyć się na trawie, ale
ja je lubię, boję się, że kiedyś mogą się złamać, wolę na zimne dmuchać.
Przywiązuję je więc do kijków usztywniających takimi zielonymi plastikowymi
wstążkami. Są błyszczące, jak to plastik, wredne w dotyku, ale za to
niezniszczalne i suknia Barbie uszyta jest właśnie z czegoś takiego. Mogę na to
patrzeć, ale głaskać tego nie chcę. Całe szczęście, że choć dół syreniej sukni
to miękki tiul, który przepięknie się układa. Wieńczy go drobny, ale jakże
dekoracyjny element w postaci satynowej róży. Suknia zapina się na dwa
zatrzaski, przy czym natura hojnie obdarzyła lalkę i zatrzask na wysokości
biustu nie wytrzymuje napięcia, rozpina się. Oryginalny strój zapewne uszyty był z lepszego materiału i cieszył się sporą popularnością pozostając na rynku w latach 1960-1964. Ubierały się w niego Ponytail i Bubblecut.
Barbie wie jak dobrać akcesoria. W uszach ma zgrabne perełki, wokół szyi poczwórnie zwinięty sznur korali, a w dłoni apaszka, zwiewna niczym mgiełka. Apaszka przymocowana jest do rękawiczek, długich za łokieć. Na stópkach klapeczki na szpilce. Wszystko razem z błyszczącą plastikową (ćśśśś) suknią przydaje jej bardzo dramatycznego wizerunku. W pudełku znajdziemy mikrofon na wysokim statywie. Mikrofon, bardzo retro z wyglądu, w podstawie zatopiony ma metalowy obciążnik bo inaczej przewracałby się bez przerwy. Prawie zapomniałabym o ostatnim drobnym akcesorium – klasyczna szczotka z lat 80/90, ale w kolorze czarnym. Takiej jeszcze nie miałam. Barbie ma również stojak z przezroczystego plastiku z wmoldowanym napisem „Barbie” czcionką vintage. Niestety zaczep zdążył już pęknąć gdyż jest mało elastyczny. Ostatecznie trzeba jej będzie skombinować metalowy stojak. Nie ma jak keiser.
Byłabym zapomniała. Zanim w nieprzemożnej ciekawości prawie wydarłam Barbie z jej pudełka, zdołałam naprędce zrobić jej parę zdjęć w kartoniku. Pudełko jest bardzo ładne i zapewniam Was, że go nie porwałam na strzępy, tylko zachowałam dla potomności. Pudełko wykonane jest z czerwonego, metalicznego kartonu, który ślicznie kontrastuje z czarną suknią lalki. Na wewnętrznej tekturce odwzorowane światło jupiterów skupiające się na lalce. Dosłownie szkoda wyciągać z pudełka, ale jak tu nie wyciągać gdy chce się pomacać! Można wysunąć wewnętrzną tekturkę, ale to nie to samo.
Co by nam zaśpiewała Barbie, gdyby mogła? Nostalgiczną piosenkę o miłości, pełną tęsknoty. Jedwabną apaszką otarłaby zabłąkaną łzę… A może nie jest tak źle. Na mojej mini wystawce na toaletce w sypialni towarzyszy jej Harley Davidson Ken, może Barbie śpiewa mu Highway to Hell? Albo Thudnerstruck? Wszak dziarska z niej dziewoja, prawda?
O i jeszcze na koniec… to ja! I moje dziewuszki z witryny!
Hm, te vintage'owe Barbie czy Silkstonki jakoś do mnie nie przemawiają. Tak samo jak nabzdyczone FR. Podobają mi się za to ich promocyjne grafiki. :) Smutna? Raczej nie, dla mnie to ona ciut zdziwiona jest albo nieco zdezorientowana. A może zagubiona? W tym czarnym stroju to chyba śpiewa jakieś blues'owe standardy. :) Na pewno to fajna lalka do postawienia w witrynie, przyciąga wzrok. I szalenie podobają mi się jej włosy, blondynka nie byłaby już taka atrakcyjna, bo blondynek jest na pęczki, a ta ciemnowłosa się wyróżnia. A ty, elfko, nie waż się ścinać włosów! :) Jeśli kiedykolwiek byś chciała. ;)
OdpowiedzUsuńNie będę obcinać włosów, mężowi byłoby żal :) tylko końcówki na 3 cm ;) A co się tyczy lalek to FR i do mnie nie przemawiają za to reprodukcje i silki to już tak. Na te drugie raczej mnie nie będzie stać, ale jakąś repro vintage to sobie jeszcze sprawię. Lubię te ich dzióbki. A u Solo być może każdy dostrzeże inny wyraz twarzy. Pozdrawiam Cię cieplutko!
UsuńO tak, ta sama rzeczywiście wygląda znacznie dojrzałej, niż współczesne Barbioszki, ale nie wydaje mi się smutna, raczej skupiona przed występem, jak na profesjonalistkę przystało. Z całą pewnością zaś jest bardzo elegancka i świadoma swojego uroku.
OdpowiedzUsuńŚlicznie się prezentujesz ze swoją gromadką! Podziwiam też bluzę ☺️!
Tak, jej szyk i elegancja bardzo mi się podobają. Vintage miały przepiękne stroje, te dwa o których wspomniałam, to moje ulubione, ale jest ich znacznie więcej.
UsuńDziękuję za komplement, oblałam się karmazynowy rumieńcem 🥰, zaś bluzkę uwielbiam, jestem ogromną fanką Czarodziejki z Księżyca. 🌙💫
Mnie osobiście vintagowe Barbie przekonują swoją melancholią i tym że nie są uśmiechnięte. Mało mam lalek które są bardzo szczęśliwe, jeżeli chodzi o lalki BJD, które też zbieram to tam prawie żadna się nie uśmiecha. Nie uważam że są przez to smutne. Dzięki neutralnemu albo smutnemu/melancholijnemu wizerunkowi można przedstawić wiele emocji na zdjęciu których nie odda uśmiechęte od ucha do ucha lalka.
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie wspaniałe w lalkach, jest ich taka różnorodność, że każdy znajdzie coś dla siebie. Z tych mniej uśmiechniętych ostatnio szalenie podobają mi się nowe Sindy i w przyszłym roku planuję kupić dwie lub trzy. BID są boskie, lecę je podziwiać na Twoim blogu 😍
Usuń