Wspaniale jest móc skreślić lalkę
z listy życzeń i postawić ją w witrynce! To uczucie zna i rozumie chyba każdy
kolekcjoner, który polował, polował i upolował lalkę dlań szczególną, bo nie ma
wątpliwości, że Fashion Play Barbie 1988 potocznie określana jako „pink dress”
jest dla mnie szczególna. Tyle, że ja nie mam pojęcia z czego ta jej
wyjątkowość wynika. Lalka nie wpisuje się w żaden nurt mojej kolekcji, bo
daleko jej do rozbuchanej estetyki Holidayek, nie poraża też neonami, ani nie
powala na kolana elegancją rodem z Dynastii. Nie jest to dla mnie również lalka
sentymentalna. Nie posiadałam jej w dzieciństwie i nie pamiętam by miała ją
którakolwiek z moich koleżanek czy kuzynek, a jednak gdy zobaczyłam jej zdjęcie
online po raz pierwszy, wydała mi się dziwnie znajoma, jakbym oglądała
fotografię starej, dobrej przyjaciółki.

Na próżno wysilałam mózgownicę
celem łowienia jakichkolwiek wspomnień na temat bohaterki dzisiejszego wpisu.
Tak naprawdę jedyna prawdopodobna sytuacja, w której mogłabym się z nią zetknąć
to wizyta w Pewexie. Być może tego pamiętnego dnia, gdy Mama kupiła mi moją
pierwszą Barbie, to właśnie FP ’88 z nią konkurowała. Lalki pochodzą z tego
samego rocznika, a i powszechnie wiadomo, że Fashion Play królowały w Pewexach.
Oczywiście żadna lalka nie miała szans z moją SuperStar, ale różowa FP na pewno
by mi się podobała, zważywszy na mój gust i upodobania. W zasadzie nawet dostrzegam wiele wspólnych
cech między obiema lalkami. Ich sukienki utrzymane są w tym samym łagodnym,
przyjemnym dla oka różu, ich makijaże są zbliżone, a fryzury bardzo podobnie
ułożone (mowa o wersji saranowej). Gdyby się bliżej przyjrzeć, można by się
posilić o stwierdzenie, że różowa FP to taka trochę okrojona wersja SuperStar.
Być może darzę ją sentymentem przez samo podobieństwo do mojej pierwszej
Barbie.


Ach różowa Fashion Play, ile ona
mnie kosztowała nerwów i wyczerpała do cna wszelkie pokłady mojej cierpliwości,
nawet te, o które sama siebie bym nie posądzała, ale wszystko dobre, co się
dobrze kończy, nawet transakcje, które trwają półtora miesiąca! Można by
pomyśleć, że lalka przebyła morza i oceany zanim do mnie dotarła, a chodzi tu
jedynie o prostą przesyłkę z Polski do Polski! Jednak Pani Sprzedawczyni
musiała się zmagać nie tyko z przeciwnościami losu, ewidentnie sprzysięgły się
przeciwko niej siły nieczyste i moce piekielne! Otóż wszystko zaczęło się od
zupełnie innej lalki, którą owa Pani wystawiła na sprzedaż za pośrednictwem
znanego portalu. Lalkę zamówiłam i niezwłocznie zapłaciłam, a że był akurat
weekend i zajmowały mnie czynności niewymagające wysiłku intelektualnego, moje
myśli krążyły swobodnie wokół innych lalek Pani Sprzedawczyni. Była tam pewna
Barbie w sukience FP’88, a ja pomyślałam, że skoro jest sukienka, może jest i
lalka. I była. Pani była bardzo miła, zgodziła się na zamianę lalek i nawet
obiecała, że Fashion Play ubierze w jej oryginalną sukienkę. Dopłaciłam
niewielką różnicę i … zaczęły się schody.

Najpierw było opóźnienie, bo
lalkę trudno było znaleźć wśród przepastnych kartonów pełnych lalek, później
została nadana na rzekomo niewłaściwy adres, czego nie dało się zweryfikować,
bo niekompetentna pani na poczcie nie wydała numeru nadania. Pani Sprzedawczyni
zaproponowała, że niedogodności wynagrodzi mi lalką gratisową i miała to być lalka
wystawiona w sukience od FP. Gdy lalki do mnie trafiły okazało się, że
nastąpiła pomyłka, nawet dwie. Moja Barbie nie miała na sobie swojej sukienki,
a ta gratisowa była zupełnie inną lalką! Nastąpiły przeprosiny i obietnica
wyprostowania sytuacji, ale nie od razu bo urlop. Pomyłkowa lalka mi się
spodobała, więc ją odkupiłam, ale nadal chciałam tamtą właściwą, no i sukienkę,
za którą zapłaciłam. Miała przybyć przed moim wyjazdem i zgadnijcie co!
Zgadliście – nie dotarła. Na zapytanie co się stało czekałam dobre trzy dni, bo
z responsywnością u Pani też było kiepsko. Okazało się, że wydarzył się wypadek
i Pani trafiła do szpitala, a teraz jest unieruchomiona. Gdybym już takiego
scenariusza wcześniej nie słyszała i nie była uprzedzona wcześniejszymi doświadczeniami
to bym pewnie uwierzyła, ale w tej sytuacji pomyślałam sobie tylko „No proszę
cię kobieto!”. Głęboko przekonana, że nie ma czegoś takiego jak gratis
zaproponowałam, że za lalkę gratisową zapłacę, pokryję też koszt przesyłki, za
sukienkę płacić nie będę, bo już to zrobiłam. Pani się zgodziła, przelew
poszedł, a lalka wraz z sukienką dotarła … po kolejnych opóźnieniach.


W powyższych akapitach jest sporo
goryczy i złośliwości, ale muszę być obiektywna i przyznać, że Pani
Sprzedawczyni nie jest oszustką, która by bez mrugnięcia okiem podała numer
konta, czekała do zaksięgowania kwoty, a później wyprostowała środkowy palec.
Miała pełną świadomość, że otrzymała zapłatę i teraz należało się wywiązać z
umowy. Przez całe półtora miesiąca była miła i znosiła moją rosnącą
napastliwość z taką samą cierpliwością, z jaką ja znosiłam opóźnienia i
wymówki. Swoje lalki wystawia po cenach niewygórowanych i bez targowania
akceptowała podane przeze mnie kwoty za lalkę omyłkową i „gratisową”. W innych
okolicznościach zakupiłabym u niej jeszcze wiele innych lalek, ale czas
oczekiwania … jakby był trochę za długi. Ponadto, Pani naprawdę chciała nadać
lalkę, ale ewidentnie jej się to nie udawało, a jestem w stanie zrozumieć, że
ludzie pracują dłużej niż do 18.00 gdy zamykana jest poczta w niewielkiej
miejscowości. Wiadomo jak bywa z pocztą – choćby list chciał nadać sam
Prezydent RP albo Papież, to godziny zamknięcia są bardziej święte niż Jego
Świątobliwość i tyle w temacie. Ja natomiast mam trzy lalki, czyli to za co zapłaciłam
wcale nie tak dużo i nie chowam urazy.

Jest tylko jedna, mała rysa na
całościowym obrazie. Mianowicie, gdy się okazało, że Pani ma w swoim posiadaniu
różową FP’88 była akurat na wakacjach i nie miała pod ręką jej zdjęcia, ale
zapewniła mnie, że lalka jest w stanie idealnym. Gdy już ją wreszcie odgrzebała
z pudeł, okazało się, że zupełnie inaczej definiujemy określenie „stan
idealny”, które jak widać pozostawia ogromne pole do interpretacji. Zdjęcie
było niewyraźne, ale i ono nie pozostawiało złudzeń – włosy lalki w najlepszym
wypadku stanowiły niemałe wyzwanie dla moich umiejętności restauratorskich, a
być może nawet pełny reroot. Niestety tak się składa, że jest to lalka trudno
dostępna. Śledzę aukcje i ogłoszenia już
od przeszło dwóch lat i jak do tej pory natknęłam się na eBay’u na jedną nową w
horrendalnej cenie i jedną na allegro w stanie po przejściach, a i jej cena nie
zachęca do podjęcia działań reanimacyjnych trupa. Nie ma wyjścia, trzeba brać
co dają i nie wybrzydzać, tak też zrobiłam.

Po przybyciu lalki zabrałam się
do pracy mając już w głowie scenariusz pod tytułem „reroot” bo włosy lalki
fakturą przypominały moherowy beret – sztywny i szarawy, który zaciekle opierał
się grawitacji. Moher wylądował w płynie zmiękczającym gdzie spędził całą dobę,
po czym go wyszorowałam szamponem i mydełkiem piorącym i nałożyłam odżywkę.
Nawet rozczesany wyglądał nadal źle, choć był już znacznie jaśniejszy, a wizja
przeszczepów zaczynała być coraz bardziej realna. Dlatego kudły potraktowałam
bez zbędnych ceregieli i pieszczot. Zagotowałam wrzątek i choć to kanekalon,
nawet nie odczekałam tych kilkunastu sekund celem zachowania zasad
bezpieczeństwa w kontakcie z kanekalonem. Bez cackania zanurzyłam łeb we
wrzątku i jeszcze gorące, ociekające wodą włosy przeczesałam grzebieniem o
gęstym zębie. Potem znów do wrzątku i czesanie warstwy spodniej. Tę czynność
powtórzyłam jeszcze kilka razy, zagotowałam wodę znowu i hop do wrzątku i pod
grzebień. Tak biedną Barbie męczyłam wrzątkując przeszło tuzin razy, a
następnie przelałam szczodrą ilością mocno rozcieńczonego żelu do włosów dla
połysku. Moher już nie wyglądał jak moher, tylko jak włosy, które wreszcie
opadły na plecy lalki, a po wyschnięciu i przeczesaniu grzebieniem zachwyciły
mnie swoją gładkością i jedwabistością. Pozostało już tylko je zakręcić, ale ja
nie umiem formować loków z kanekalonu, więc po dwóch nieudanych próbach
wyprostowałam włosy i dałam sobie spokój. Teraz wiem już co robiłam źle i może
podejmę kolejną próbę, ale do tego trzeba czasu i cierpliwości. Lalka po spa wyglądała jak ludzie, choć nadal
była goła.

Na swoją oryginalną kieckę
przyszło Barbie jeszcze trochę poczekać, ale wreszcie jest! I jest śliczna!
Sukienka jest skromna, ale jak na standardy Fashion Play trzeba przyznać, że i
tak jest dość strojna. Zawsze miałam słabość do lurexu, który uważam za
najbardziej barbiowatą tkaninę, a ten z racji zapięć na zatrzaski, a nie na
rzepy jest w świetnej kondycji – gładziutki, błyszczący i nigdzie nie
pozaciągany. Lubię tę lekko połyskującą baskinkę, na którą składa się warstwa
tiuliny i koronki. Special Expressions ma identyczną sukienkę tylko w białym
kolorze, a lalki postawione obok siebie cieszą moje oczy. Gdybym dorwała
sukienkę od FP ’88 wersji niebieskiej, mogłabym się posilić o małe oszustwo i
udawać, że mam komplet, bo Special Expressions to wypisz, wymaluj niebieska FP
z malunku twarzy i uczesania! Kiedyś będzie moja! Niestety nie mam oryginalnych
butów od różowej FP, Super Star ’88
posiada podobne. Kolor obu par jest zbliżony, ale te od FP mają dodatkowo
perłowy połysk. Jeśli ktoś je posiada, chętnie odkupię!


Ogromnie się cieszę, że bohaterka
dzisiejszego postu po długich poszukiwaniach i po perypetiach trafiła wreszcie
do witrynki i, że ma swoją oryginalną sukienkę. Nie wiem z jakich powodów udało
jej się wdrapać na same szczyty mojej listy życzeń, bo to skromna lalka. Choć
już ją wreszcie mam, nadal czuję lekki niedosyt i z chęcią bym ją zdublowała,
jeśli trafiłaby się wersja z saranowymi włosami. Już wcale nie musi mieć
oryginalnej kreacji, bo moje lalki i tak nie noszą identycznych kiecek